Ktoś regularnie śledzący wpisy zamieszczane na tym blogu może dojść do wniosku, że albo się uparłem albo mocno zawęziłem obszar poszukiwań atrakcyjnych wydawnictw płytowych, ograniczając się głównie do terytorium Ameryki Północnej. Cóż mogę na to poradzić, że na rynku kanadyjskim dość regularnie pojawiają się intrygujące albumy, wpisujące się, raz to w estetykę szeroko pojętej muzyki alternatywnej, to znów wypełniające przestrzeń improwizowanych dźwięków. Pewnie jeszcze zbyt wcześnie, żeby mówić o zjawisku nowej fali kanadyjskiej sceny jazzowej tak, jak było to w przypadku Wysp Brytyjskich, ale warto odnotowywać obecność kolejnych ciekawych grup.
Z pewnością należy do nich Peace Flag Ensemble, o których niedawno wspominałem, prezentując ich utwór w kąciku jazzowym. Czekałem wtedy na ukazanie się ich debiutanckiego krążka zatytułowanego "Noteland", który ujrzał światło dzienne kilka dni temu. Przyznam, że nie zawiodłem się na jego zawartości, do której często wracam w wolnych chwilach, choć do pełni szczęścia nieco zabrakło. "Noteland" to album, do którego trzeba się przyzwyczaić. Niespieszne tempo akcji, okruchy dźwięków, które na chwilę łączą się w spójne motywy tylko po to, żeby za moment znów rozpaść się na kawałki. Jon Neher, grający w kanadyjskim kolektywie na fortepianie i Michael Scott Dawson, artysta funkcjonujący w przestrzeni muzyki ambientowej, odpowiedzialny także za produkcję albumu "Noteland", spotkali się w klubie książki. Zbliżyła ich do siebie fascynacja sztuką i literaturą, szczególnie zaś prozą Haruki Murakamiego oraz wizja wspólnego grania. Do grupy zaprosili Travisa Packera, grającego na basie, Daltona Lama (trąbka) i Paula Gutheila (saksofon). Ten ostatni delikatnymi tonami rozpoczyna płytę kompozycją "Wilted Sax" - szkoda, że w dalszej części albumu odzywa się tak rzadko. Później dochodzą do tego pojedyncze dźwięki fortepianu, czasem jakiś niedbale rzucony akord w stylu Erika Satie oraz ornamenty trąbki, drugiego, obok fortepianu, głównego bohatera tej płyty. Pomiędzy poszczególnymi dźwiękami jest zwykle sporo przestrzeni. Każdy z uczestników dialogu ma czas oraz miejsce, żeby w pełni zaznaczyć swoją obecność. To fortepian rozpoczyna wzajemne interakcje, to również jego akordy zakreślają pole, na którym pozostali członkowie kolektywu odmalowują swoje odczucia bądź wrażenia. Ten trop malarski nie jest wcale taki przypadkowy. Jedna z kompozycji - "Hilma Af Klint In Ab" - został poświęcony szwedzkiej malarce Hilmie Af Klint. Artystka uważana jest za "matkę" abstrakcjonizmu. Znawcy tematu jednoznacznie wskazują, że odeszła od realizmu jeszcze przed Kandinskym. Zafascynowana magią i okultyzmem w swoich pracach próbowała wyrazić niewidzialne wymiary. Ponoć zaczęła rysować będąc w transie podczas seansu spirytystycznego. Jej dokonania odkryto bardzo późno, dopiero po osiemdziesięciu latach - jej obrazy pojawiły się na pierwszych wystawach w 1986 roku. Miejmy nadzieję, że Kanadyjczycy z grupy Peace Flag Ensemble nie będą musieli tak długo czekać, aż ktoś odkryje ich muzykę. A, że jest co odkrywać, przekonują nas o tym kolejne kompozycje wypełniające debiutancki krążek.
"Human Pyramid" otwiera powtarzalny i zapadający w pamięć motyw fortepianowy. Subtelny bas i echa trąbki niejako porządkują wokół siebie grupy dźwięków. To właśnie tony trąbki scalają grę pozostałych instrumentów, wyłuskują fragmenty, akcentują drobne odłamki tematów. Często jednak nie rozbudowują wątków w dłuższe opowieści. Potrafią nagle przerwać narrację, w najmniej spodziewanym momencie, zrywając tym samym z przyzwyczajeniami słuchacza. Muzycy pochodzący z miejscowości Saskatchewan chętnie powołują się na dokonania Keitha Jarretta i Marka Hollisa. Sposób myślenia o dźwięku czy kompozycji tego ostatniego artysty najlepiej usłyszymy we wspomnianym wcześniej "Hilma Af Klint In Ab", czy "Police In The Parade", który uwypukla poszczególne momenty, gdyż jest z takich momentów utkany. W drugiej części kompozycji, gdzieś ok. 3 minuty, tempo akcji nagle wyhamowuje, zupełnie tak, jakby ktoś odciął zasilanie w magnetofonie, a ten jakimś cudem zdołał jeszcze wykonać leniwe pół obrotu. Podobne do siebie są zakończenia utworów, gdzie poszczególne dźwięki rozpadają się w drobny muzyczny pył, żeby zniknąć w elektronicznym szumie. W ten sposób swoją pieczęć odcisnął producent Michael Scott Dawson. Drugie skojarzenie, które przyszło mi do głowy podczas obcowania z albumem "Noteland", to dialogi trąbki i fortepianu, omawiane szerzej na łamach tego bloga, a zawarte na albumie "Alba" - Markusa Stockhausena i Floriana Webera. Oczywiście tam granie było nieco bardziej podporządkowane konkretnym tematom. Stylistyka kojarzona zazwyczaj z oficyną ECM do czegoś zobowiązywała. W dokonaniach Kanadyjczyków jest nieco więcej abstrakcji, wolności, swobodnej kreacji i przestrzeni. Ten trop "Stockhausen/Weber" chyba najlepiej słychać w moich dwóch ulubionych kompozycjach: "Presentism" oraz "The Right To Silence", który ma w sobie coś dojrzałego, eleganckiego, jakby sam John Taylor zasiadł za klawiaturą fortepianu, a u jego boku stanął nieodżałowany Kenny Wheeler. "Ta płyta pozwoliła nam odkryć wiele różnych rodzajów spontaniczności" - oświadczył Jon Neher.
(nota 7.5/10)
Mój ulubiony utwór ostatnich dni, czyli Muck Spreader w soczystej kompozycji "Would He", którą znajdziecie na płycie "Abysmal".
Skoro dziś głównym tematem była przestrzeń muzyki improwizowanej, to dalej pozostaniemy w tym kręgu. Przeniesiemy się do Wielkiej Brytanii, skąd pochodzi grupa Archipelago, która niedawno opublikowała album "Echoes To The Sky".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz