niedziela, 4 października 2020

DEATH VALLEY GIRLS - "UNDER THE SPELL OF JOY" (Suicide Squeeze Records) "Bonnie i Larry"

 

     To mogła być naprawdę bardzo dobra płyta, choć, w ostatecznym rozrachunku, muszę przyznać, że i tak jest nieźle. Często czytając recenzję natrafiamy na takie oto zdanie: "Ile osób, tyle opinii". Jednak w przypadku krążka "Under The Spell Of Joy", moim zdaniem, przeważać będą trzy główne nurty estetycznej refleksji. Jednych - do których zalicza się skromny autor tego wpisu - przyciągną do najnowszego wydawnictwa kalifornijskiej formacji psychodeliczne tony. Drudzy będą dziarsko tupać nóżka i potrząsać głową (główką) w rockowo-punkowych odsłonach tej płyty. Pozostali zaś pewnie pobiegną do sklepu po najnowszy album Cleo (gdyż Siostry Godlewskie milczą jak zaklęte), nie znajdując dla siebie niczego wartościowego pośród jedenastu kompozycji wypełniających krążek "Under The Spell Of Joy".


Death Valley Girls powstali gdzieś w połowie 2013 roku, za sprawą spotkania charyzmatycznej wokalistki Bonnie Bloomgarden i gitarzysty Larry'ego Schemel'a oraz jego siostry Patty. Później do grupy dołączyła basistka Nicole Smith, a całkiem niedawno składu dopełniła zaprawiona w boju blond perkusistka Rikki Styxx (niegdyś grała w La Machine, The Two Tens, Alice Bag, The Darts). Jednak postacią, która w przypadku ostatniej płyty zrobiła zasadnicza różnicę jest saksofonista Garbriel Flores.

Bonnie Bloomgarden zainteresowała się muzyką w szkole, kiedy to odkryła biografię i twórczość Billie Holiday. Zanim powołała do życia Death Valley Girls, wyżywała się artystycznie w nowojorskim zespole The Witness. Jak sama przyznaje lubi głównie starą muzykę, określa nawet jej ramy czasowe: od 1900 - 1977 roku. Oprócz komponowania i grania na żywo, koncerty to jej żywioł, interesuje się zjawiskami nadprzyrodzonymi, parapsychologią i magią, czemu dała wyraz na poprzedniej płycie "Darkness Rains". Kolekcjonuje także stare magazyny takie jak: National Geographic (egzemplarze z lat 80-tych), Playboy ( od lat 70-tych) oraz czasopisma z szeroko pojętej ezoteryki. Poza wnikliwą lekturą, wycina z tych  czasopism zdjęcia, z których potem tworzy kolaże. Możemy je obejrzeć w teledyskach grupy, chociażby w najnowszym "Universe", promującym ostatnie wydawnictwo.

"Chcieliśmy tylko wyruszyć w trasę koncertową. Chcieliśmy tylko wydać płytę. Chcieliśmy tylko pojechać do Europy. Wszystko, czego chcieliśmy, to spotkać się z Iggy Popem" (jest wielkim fanem grupy) - oświadczyła Bonnie Bloomgarden w jednym z wywiadów. Kiedy członkowie formacji Death Valley Girl weszli do studia mniej więcej pół roku temu, nie mieli w pełni gotowej żadnej kompozycji. Bonnie majaczyła w głowie nieśmiała wizja, żeby nagrać płytę w stylu "Space-gospel". I trzeba przyznać, że pieśni utrzymane w tym właśnie charakterze, w moim odczuciu, znakomicie bronią tego wydawnictwa. 

Przy okazji "Under The Spell Of Joy" powraca równie tradycyjne, co retoryczne pytanie: "W jaki sposób można nagrać piosenkę, w oparciu o te same wielokrotnie wykorzystane rockowe riffy, żeby w konsekwencji zabrzmiało to świeżo i atrakcyjnie". Odpowiedź kryje się w kontekście, w jakim owe dobrze znane gitarowe zagrywki zostaną wykorzystane. A ten na płycie "Under The Spell Of Joy", w najlepszych jej odsłonach, tworzą psychodeliczne tony klawiszy i linia saksofonu oraz chór lub chóralne śpiewanie. Oto bowiem tuż przed wejściem do studia, z członkami zespołu skontaktowała się grupa rodziców, których dzieci słuchały muzyki kalifornijskiej formacji. Wyszli oni z propozycją czy prośbą, żeby ich pociechy mogły zobaczyć, jak wyglądają próby oraz tworzenie muzyki od kuchni. Od słowa do słowa producent krążka Mark Rains (współpracował chociażby z Black Rebel Motorcycle Club), postanowił wykorzystać obecność dzieciaków. Stąd większość utworów została nagrana na dwanaście głosów. Całość materiału zarejestrowano w tydzień. Znakomita część tekstów powstawała na gorąco podczas zgrywania kolejnych partii, na zasadzie luźnych skojarzeń. Wokalistka zafascynowana jest "pismem automatycznym", a warstwę liryczną kompozycji traktuje jako: "przykry obowiązek". W tytule albumu Bloomgarden chciała uhonorować grupę Joy, od członków której całkiem niedawno otrzymała koszulkę. Kompozycja "Hey Dena" męczyła amerykańską artystkę przez pół roku, rozbrzmiewając kolejnymi taktami. Człon "Dena" pochodzi od imienia jej siostry. Z kolei "Little Things" to piosenka napisana dla przyjaciela, który przeżywał ostatnio trudny czas. "10 Day Miracle Challenge" zadedykowany jest Mitchowi Horowitzowi, Bonnie i Larry zafascynowani są jego książką "The Miracle Club", która stanowiła dla nich źródło inspiracji. 

Sporo utworów z najnowszego wydawnictwa Kalifornijczyków odwołuje się do rockowo-punkowego grania z lat 70-tych (The Stooges), w takich fragmentach jak: "Hold My Hand", "Bliss Out", "10 Day Miracle Challenge" znajdziemy sporą dawkę skomasowanej energii i wspomniane wcześniej proste powtarzalne gitarowe riffy. Powtarzają się również poszczególne fragmenty tekstów, które funkcjonują na zasadzie refrenów, mantr czy "zaklęć". "Chciałam, żeby ludzie, którzy kupią płytę, śpiewali przy niej" - stwierdziła wokalistka. Bonnie Bloomgarden nie żałuje strun głosowych, często jej śpiew sytuuje się na pograniczu wołania lub krzyku. Jej charakterystyczna wokaliza najciekawiej zabrzmiała w utworze "I'd Rather Be Dreaming", gdzie zaprezentowała pełnię możliwości. Moje ulubione odsłony  albumu "Under The Spell Of Joy", to fragmenty, w których grupa wyrusza na psychodeliczny szlak, jak w intrygującym otwarciu "Hypnagogia", "Universe", "Hey Dena", czy w tytułowym "Under The Spell Of Joy", z urzekającym podmuchem saksofonu, który zrobił na tym albumie dużo dobrej roboty.

(nota 7/10)


   




   Skoro wchodzimy w drugą odsłonę turnieju Roland Garros, to warto by było, żeby w tym miejscu pojawił się drobny francuski akcent. Miniony tydzień na paryskich kortach raczej rozczarował poziomem gry, choć przyniósł szereg niespodzianek. Autorką największej sensacji jest Polska tenisistka - Iga Świątek - która w niecałą godzinę rozniosła, dosłownie zmiotła - głównie forhendem - mistrzynię tego turnieju, specjalistkę od ceglanej nawierzchni Simone Halep. Gratulujemy i czekamy na więcej! Nie wiem, czy Iga Świątek lubi muzykę alternatywną, ale ja z okazji jej sensacyjnego zwycięstwa (tak długo polski tenis czekał na kolejnego przedstawiciela w fazie 1/4 finału turnieju wielkoszlemowego), musiałem posłuchać sobie Orchestre  Tout Puissant Marcel Duchamp. Wprawdzie skład tej grupy nie jest tylko francuski, bo wypełniają go muzycy z różnych części Europy, którymi dowodzi Szwajcar Vincent Bertholet, ale wokalistka śpiewa zarówno w języku angielskim jak i tym, którym przed laty posługiwał się Marcel Duchamp. Kompozycja "Blow" pochodzi z płyty "Sauvage Formers" (2018).





W kąciku deserowym dziś jazzowe powiewy sprzed lat. Ostatnio oprócz  nowości, odsłuchiwałem kilka płyt jazzowych z przełomu lat 60/70. I tak trafiłem na album Johnny Dyani With John Tchicai & Dudu Pukwana - "Witchdoctor's Son". Krążek został wydany 1978 roku, na saksofonach zagrali tu John Tchicai i Dudu Pukwana. Tak się złożyło, że utwór "Magwaza" znalazł się również na ostatnio wydanej składance "Spiritual Jazz 11 SteepleChase".







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz