wtorek, 31 grudnia 2019

"MAGICZNY UROK PRZEDMIEŚĆ" - CZYLI PODSUMOWANIE PŁYTOWE 2019 ROKU

  Przede wszystkim był to rok, w którym odszedł Mark Hollis. Wiadomość o jego nagłej śmierci zmroziła wielu tego lutowego dnia bardziej, niż aura panująca za oknem. Nie miałem pojęcia o stanie jego zdrowia. Sądziłem, ba, miałem cichą nadzieję, że pan Mark zrobił sobie dłuższą przerwę od muzyki, i że wkrótce do niej ze zdwojoną siłą powróci, głodny nowych wyzwań, świeżych pomysłów. Jego muzykę odkryłem dla siebie późno, choć myślę, że czas w tym przypadku nie ma aż tak istotnego znaczenia. Nigdy nie byłem fanem nurtu "New Romantic", nie śledziłem więc jakoś specjalnie dokonań przedstawicieli należących do tego kręgu. Pierwsze płyty Talk Talk, owszem, znałem, ale wydawnictwa te nie robiły na mnie większego wrażenia. Dziś muzyka brytyjskiej formacji przemawia do mnie w wyjątkowy sposób szczególnie z dwóch ostatnich albumów grupy, i z solowej płyty Marka Hollisa. Do krążka "Laughing Stock" wracam regularnie, a dotarłem do niego słuchając nałogowo płyt Bark Psychosis i albumu 'O.Rang - "Herd Of Instinct", żeby później poszukać czegoś w podobnym nastroju. Doskonale pamiętam moje zaskoczenie, kiedy słuchając kompozycji otwierającej "Laughing Stock", czyli "Myrrhman", odkryłem, jaką to długą drogę artystycznego rozwoju przeszedł lider formacji oraz jego grupa, których do tej pory kojarzyłem głównie z "The Colour of Spring".
Talk Talk przede wszystkim podniósł rangę znaczenia ciszy, w sposób w zbliżony do tego, w jaki później "grali ciszą" głównie skandynawscy jazzmani, których płyty wydawała i wydaje monachijska oficyna ECM. Brytyjska grupa zaakcentowała również problematykę długości trwania dźwięku, jak i sposobu jego wybrzmiewania, uczyniła płynną granicę pomiędzy kompozycją, a swobodną improwizacją. Te ich pojedyncze akordy, jakby mimowolnie rzucone w przestrzeń, znaczyły dla mnie więcej, niż kaskaderskie popisy wirtuozów gitary. I ta charakterystycznie brzmiąca sekcja rytmiczna, specyficznie zrealizowane tony perkusji, które potem, po kilku latach, dokładnie w tym samym duchu przywołała inna, niestety wciąż zbyt mało znana, a wyjątkowo przeze mnie ceniona, francusko-belgijska formacja BED, na wspaniałych albumach "The Newton Plum" (2001 Ici D'Ailleurs) oraz "Spacebox" (2002 Ici D'Ailleurs). Jeśli szukać bezpośrednich spadkobierców tego własnie sposobu myślenia o kompozycji, brzmieniu, i dźwiękach, to właśnie na dwóch pierwszych płytach formacji BED (wspominałem już o tym na łamach tego bloga przy okazji recenzji tych dwóch płyt). Echa niespiesznego grania spod znaku "Laughing Stock" znalazłem również w kilku smakowitych kompozycjach Cassandry Wilson z okresu "New Moon Daughter" oraz "Colser To You: The Pop Side". Jak więc widać na załączonych przykładach, których można oczywiście podać więcej, duch myśli Mark Hollisa nie przepadł bez echa.







Bardzo niedoceniony, a właściwie kompletnie niezauważony przez większość krytyków, znakomity album grupy prowadzonej przez Benoita Burello, czyli BED - "SPACEBOX" i cudna kompozycja "Plainfield".






Cassandra Wilson i album "New Moon Daughter" (1995 rok, Blue Note), kompozycja otwierająca całość "Strange Fruit" (utwór Lewisa Allana).








Miałem napisać o najnowszych wydawnictwach, a tak oto niepostrzeżenie pojawiła się krótka lista ulubionych  klasyków w duchu zbliżonym do Talk Talk, z okresu "Laughing Stock". Jeśli chodzi o podsumowanie roku 2019, to trzeba przyznać, że dobrych płyt nie brakowało, pojawiały się one sukcesywnie, w kolejnych odsłonach bloga. Jednak postanowiłem wyróżnić szczególnie tylko dwie pozycje, do których wracałem najczęściej w minionych dwunastu miesiącach, a które całkiem nieźle nakreślą mapę moich ubiegłorocznych - już prawie - zainteresowań.

Pierwsze wydawnictwo zwiastowało nadejście wiosny, drugie natomiast pełnię jesieni, skrzącą się za oknem w odmianach złota i brązu. Muzyka zawarta na albumie Christiana Scotta Atunde Adjuaha - "Anecstral Recall", zgodnie z teoretycznymi założeniami jej autora i głównego wykonawcy, rozszerzała pole znaczeniowe terminu "jazz" (dokładnie chodziło o uwolnienie elementów różnych gatunków i włączenie ich w obręb muzyki improwizowanej), lub po prostu dokonywała jego redefinicji.  Bez wątpienia jest to najlepsza płyta w dorobku amerykańskiego trębacza.
Album drugiego wykonawcy - Williama Doyle'a: " Your Wilderness Revisited" - oprócz tego, że był dla twórcy czymś na kształt nowego otwarcia, w kolejnych urokliwych odsłonach stanowił próbę połączenia elementów muzyki repetytywnej (duch Steve'a Reicha wyraźnie wyczuwalny), z domieszką art-rocka oraz melodyką kojarzącą się, przynajmniej autorowi tego wpisu, z duchem lat 70-tych. Jedno nie ulega wątpliwości, tego przejścia od ostatniego dźwięku wokalisty, do pierwszego tonu saksofonu (4 minuta 37 sekunda), w kompozycji "An Orchestral Depth", długo nie zapomnę.








Skoro nadchodzi karnawałowy czas, to wypada pożegnać się czymś dla "tańczących inaczej", i życzyć Wam moim drodzy wytrwali Czytelnicy dużo dobrych płyt, niezapomnianych epek, pełnych uroku singli... w nadchodzących dniach, tygodniach, miesiącach... Do zaczytania, do usłyszenia już w nowym 2020 roku.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz