sobota, 12 stycznia 2019

LORELLE MEETS THE OBSOLETE - "De FACTO" (Sonic Cathedral) "Nawiedzone piosenki o niepewności"

  Dobre pół wieku temu Hans-Georg Gadamer twierdził, że niekiedy warto wsłuchać się w głos przedsądów. Podążając za autorem "Prawdy i metody", i oglądając listy styczniowych premier, doszedłem do wniosku, że w nadchodzących, ponoć coraz mroźniejszych, dniach raczej nie pojawi się na rynku muzycznym nic, co mogłoby mnie wprawić w zachwyt. Odsłuchując kolejne kompozycje zawarte na najnowszym albumie Lorelle Meets The Absolete, który ukazał się 11 stycznia tego roku, musiałem szybko zweryfikować swoje przedsądy. Być może nie jest to pełen zachwyt, ale bez wątpienia szczere uznanie i szacunek do tego, co udało się stworzyć sympatycznemu meksykańskiemu duetowi.
Kiedy ujrzałem tytuł tego albumu - "De Facto", od razu przypomniałem sobie fragment świetnego skeczu kabaretu "Paranienormalni" - "De Facto nie jest moim trenerem", czyli "Jacek Balcerzak część 2" (do obejrzenia TUTAJ ) - choć, jak przypuszczam, album pary meksykańskich artystów nie ma nic wspólnego z żartem. Kto wie, może w warstwie tekstowej płyta zawiera jakiś dowcip, lub wyszukaną grę słów. O tym was jednak nie zapewnię, gdyż całość zaśpiewana jest w obcym mi języku hiszpańskim. I pomyśleć, że tyle razy sięgając po książki mojego ulubionego pisarza i przewodnika w gęstwinach ponowoczesnego świata - Javiera Mariasa (znakomita ostatnia pozycja "Berta Isla") - obiecywałem sobie, że od jutra to już na pewno rozpocznę naukę tego dźwięcznego języka.

Duet Loerelle Meets The Obsolete tworzą: Lerena Quintanilla i Alberto Gonzales. Nazwa zespołu powstała z inspiracji dwoma serialami.  Człon "Lorelle" pochodzi od fikcyjnego filmu "Rochelle, Rochelle", którego nazwa przewija się w serialu "Seinfeld" (film miał rzekomo opowiadać o erotycznej podróży młodej dziewczyny z Mediolanu do Mińska). Z kolei fraza "The Obsolete" została zaczerpnięta z serialu "The Twiligth Zone", konkretnie z odcinka zatytułowanego "The Obsolete Man".
Muzyka meksykańskiego duetu pomimo pięciu albumów długogrających na koncie jest wciąż słabo znana w naszym kraju. Estetycznie jest to bardzo intrygujące połączenie psychodelicznego rocka, dream-popu, krautrocka i shoegaze'u. Lorena i Alberto swobodnie żonglują motywami różnych  gatunków, umieszczając je najczęściej w transowo-psychodelicznym kontekście. Na ostatnim albumie, jak również podczas trasy koncertowej, duet powiększył się o trzech kolejnych muzyków: Andrea Davi (perkusja), Fernando Nuti (bas), Jose Orozco (syntezator). Płytę nagrano w domowym studiu El Derrumbe, w Ensanada na półwyspie Baja California, nad zatoką Todos Santos Oceanu Spokojnego.

I kto wie, czy to nie oddech Oceanu Spokojnego słyszymy na początku kompozycji "Unificado". To jeden z najdłuższych utworów na płycie (9 min.), który oprócz tego, że "otwiera przestrzeń fal" szumem wody, przynosi wraz z sobą hipnotyczny trans oraz urzekające gitarowe pasaże. Warto w tym miejscu podkreślić, że dużo dobrego na albumie "De Facto" dzieje się na poziomie basu, niskich tonów. To właśnie one, w różnych konfiguracjach i odmianach, odpowiadają za motorykę tych nagrań. Nie mogło być inaczej, skoro ciężki mięsisty bas także otwiera ten krążek - "Ana" - dopiero potem dochodzą do głosu repetycje i zabawy wokalem (troszkę w stylu ostatnich dokonań Holter na albumie "Aviary").
Pierwsze takty "Lineas En Hojas" przypomniały mi wstęp do nieśmiertelnego przeboju "Billie Jean" Jacksona, dopiero później przestrzeń wypełniły przetworzony głos wokalistki, brzmienie klawiszy i gitar oraz refren przywołujący skojarzenia z melodyką Cocteau Twins.

Alberto Gonzales (fan zespołu Galaxie 500) wśród swoich inspiracji wymienia takie grupy jak: The Spaceman 3, The Cure, My Bloody Valentine, Sonic Youth. I bez cienia przesady mogę stwierdzić, że elementy estetyk tych formacji pobrzmiewają w dokonaniach meksykańskiego duetu. Co ciekawe, owa sympatia zespołowa jest relacją zwrotną, bowiem poczynania Lorelle Meets The Obsolete śledzą  i bardzo sobie cenią Robert Smith i Henry Rollins.
Gonzales poproszony o podsumowanie jednym zdaniem swojej twórczości, oświadczył po chwili wahania, że tworzy: "Nawiedzone piosenki o niepewności". I tak również kończy się krążek "De Facto". "La Maga" czyli ponad 10-minutowa kompozycja, zabierająca słuchacza w barwną psychodeliczną podróż - być może zarejestrowana podczas kolejnej udanej próby, na ulubionym szpulowym magnetofonie marki Akai ("real to real"), z wykorzystaniem efektu gitarowego Shin-ei.
Cóż więcej mogę dodać, chyba tylko to, że dla stałych czytelników tego bloga  album "De Facto" to pozycja obowiązkowa.

(nota 7.5-8/10 )







                                                                                                                                                                     







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz