Kiedy ujrzałem tytuł tego albumu - "De Facto", od razu przypomniałem sobie fragment świetnego skeczu kabaretu "Paranienormalni" - "De Facto nie jest moim trenerem", czyli "Jacek Balcerzak część 2" (do obejrzenia TUTAJ ) - choć, jak przypuszczam, album pary meksykańskich artystów nie ma nic wspólnego z żartem. Kto wie, może w warstwie tekstowej płyta zawiera jakiś dowcip, lub wyszukaną grę słów. O tym was jednak nie zapewnię, gdyż całość zaśpiewana jest w obcym mi języku hiszpańskim. I pomyśleć, że tyle razy sięgając po książki mojego ulubionego pisarza i przewodnika w gęstwinach ponowoczesnego świata - Javiera Mariasa (znakomita ostatnia pozycja "Berta Isla") - obiecywałem sobie, że od jutra to już na pewno rozpocznę naukę tego dźwięcznego języka.
Duet Loerelle Meets The Obsolete tworzą: Lerena Quintanilla i Alberto Gonzales. Nazwa zespołu powstała z inspiracji dwoma serialami. Człon "Lorelle" pochodzi od fikcyjnego filmu "Rochelle, Rochelle", którego nazwa przewija się w serialu "Seinfeld" (film miał rzekomo opowiadać o erotycznej podróży młodej dziewczyny z Mediolanu do Mińska). Z kolei fraza "The Obsolete" została zaczerpnięta z serialu "The Twiligth Zone", konkretnie z odcinka zatytułowanego "The Obsolete Man".
Muzyka meksykańskiego duetu pomimo pięciu albumów długogrających na koncie jest wciąż słabo znana w naszym kraju. Estetycznie jest to bardzo intrygujące połączenie psychodelicznego rocka, dream-popu, krautrocka i shoegaze'u. Lorena i Alberto swobodnie żonglują motywami różnych gatunków, umieszczając je najczęściej w transowo-psychodelicznym kontekście. Na ostatnim albumie, jak również podczas trasy koncertowej, duet powiększył się o trzech kolejnych muzyków: Andrea Davi (perkusja), Fernando Nuti (bas), Jose Orozco (syntezator). Płytę nagrano w domowym studiu El Derrumbe, w Ensanada na półwyspie Baja California, nad zatoką Todos Santos Oceanu Spokojnego.
I kto wie, czy to nie oddech Oceanu Spokojnego słyszymy na początku kompozycji "Unificado". To jeden z najdłuższych utworów na płycie (9 min.), który oprócz tego, że "otwiera przestrzeń fal" szumem wody, przynosi wraz z sobą hipnotyczny trans oraz urzekające gitarowe pasaże. Warto w tym miejscu podkreślić, że dużo dobrego na albumie "De Facto" dzieje się na poziomie basu, niskich tonów. To właśnie one, w różnych konfiguracjach i odmianach, odpowiadają za motorykę tych nagrań. Nie mogło być inaczej, skoro ciężki mięsisty bas także otwiera ten krążek - "Ana" - dopiero potem dochodzą do głosu repetycje i zabawy wokalem (troszkę w stylu ostatnich dokonań Holter na albumie "Aviary").
Pierwsze takty "Lineas En Hojas" przypomniały mi wstęp do nieśmiertelnego przeboju "Billie Jean" Jacksona, dopiero później przestrzeń wypełniły przetworzony głos wokalistki, brzmienie klawiszy i gitar oraz refren przywołujący skojarzenia z melodyką Cocteau Twins.
Alberto Gonzales (fan zespołu Galaxie 500) wśród swoich inspiracji wymienia takie grupy jak: The Spaceman 3, The Cure, My Bloody Valentine, Sonic Youth. I bez cienia przesady mogę stwierdzić, że elementy estetyk tych formacji pobrzmiewają w dokonaniach meksykańskiego duetu. Co ciekawe, owa sympatia zespołowa jest relacją zwrotną, bowiem poczynania Lorelle Meets The Obsolete śledzą i bardzo sobie cenią Robert Smith i Henry Rollins.
Gonzales poproszony o podsumowanie jednym zdaniem swojej twórczości, oświadczył po chwili wahania, że tworzy: "Nawiedzone piosenki o niepewności". I tak również kończy się krążek "De Facto". "La Maga" czyli ponad 10-minutowa kompozycja, zabierająca słuchacza w barwną psychodeliczną podróż - być może zarejestrowana podczas kolejnej udanej próby, na ulubionym szpulowym magnetofonie marki Akai ("real to real"), z wykorzystaniem efektu gitarowego Shin-ei.
Cóż więcej mogę dodać, chyba tylko to, że dla stałych czytelników tego bloga album "De Facto" to pozycja obowiązkowa.
(nota 7.5-8/10 )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz