wtorek, 8 maja 2018

DANIEL BLUMBERG - "MINUS" (Mute Records) "Dezintegracja pozytywna - czyli siła rozkładu"





   Po pięciu latach przerwy wydawniczej, po traumatycznych wydarzeniach, które przyniosło życie - śmierć przyjaciela z dzieciństwa, walka z depresją - "Wszystko wokół mnie się zawaliło" - po wizytach w londyńskiej Cafe OTO i otwarciu się na świat muzyki improwizowanej, 28- letni Daniel Blumberg (niegdyś siła napędowa Yuck), osiada gdzieś na walijskiej wsi i - jak wieść gminna niesie - w przeciągu pięciu dni, przy pomocy zaprzyjaźnionych muzyków, w oparciu o fortepian, bas, perkusję, gitarę i skrzypce nagrywa album zatytułowany "Minus". I trzeba sobie od razu powiedzieć, że jest to album znakomity.  Rzadko - lub coraz rzadziej - przynajmniej w ostatnich długich miesiącach, pojawia się płyta, która byłaby tak spójnie i tak konsekwentnie zrealizowanym albumem. Albumem na którym spotykają się światy szeroko pojętej muzyki alternatywnej ze światem muzyki improwizowanej.

Ta płyta - "MINUS" - to przede wszystkim żałosna skarga, kameralny i wyrafinowany protest song, intymne zwierzenia mężczyzny po przejściach oraz zaproszenie do wniknięcia w głąb prywatnej przestrzeni. Te obsesyjnie powtarzane frazy tekstu, te pętle dźwięków, które uparcie powracają, czy to w żałobnych tonach skrzypiec, czy w łkaniach gitary, mają podkreślić natrętne myśli, które plączą się po coraz bardziej umęczonej głowie głównego bohatera.  Gdzie szukać ratunku? Gdzie znaleźć ukojenie? Nie pozostaje nic innego, jak po raz kolejny wrócić pamięcią do wydarzeń z przeszłości, do tych ulotnych chwil, kiedy naprawdę było się szczęśliwym. Zupełnie tak, jakby przyszłość nie istniała, jakbyśmy zapomnieli, że to, co się stało, już się nie odstanie, ale również jakby gdzieś głęboko tliła się jeszcze iskierka nadziei, że mimo wszystko coś może się odmienić.

Zarówno w tekstach, jak i w repetytywnych strukturach muzycznych albumu pobrzmiewa skarga, wyrażona nie wprost i  rzucona pod adresem świata. Świata, który być może jest  w stanie wyłowić ją z powodzi niezliczonej ilości skarg i zażaleń, ale który odpowiada w najgorszy z możliwych sposobów - milczeniem.  Milczy świat, milczy Stwórca, obojętny na pytania i wątpliwości, dlatego kolejne fragmenty warstwy lirycznej płyty zaczynają przypominać osobliwą modlitwę... Modlitwę do siebie samego...o siebie samego... Modlitwa, mantra, zaklęcia... - mam wrażenie, że znaczenie z uporem powtarzanych słów schodzi tutaj na dalszy plan. Liczy się przede wszystkim rytm tej wypowiedzi, melodia frazy.

W przeważającej części albumu mamy do czynienia z mentalną dezintegracją bohatera - coś się rozkłada, coś się rozpada na drobne kawałki. Ten sam proces można zauważyć w muzycznej tkance albumu, szczególnie w jego opus magnum, niemal 13-minutowym  "Madder", gdzie w kluczowym fragmencie poszczególne instrumenty wypadają z tonacji, z przygotowanych wcześniej torów. Gładka do tej pory i zrobiona z dużym wyczuciem smaku aranżacja, zaczyna zgrzytać i trzeszczeć w szwach. Żałosne tony skrzypiec, westchnienia gitary, oddechy harmonijki ustnej, wszystko z coraz większym trudem odnajduje odpowiednie dźwięki oraz właściwe sobie ramy taktów.
W "Stacked" bohater czeka na bliską mu osobę, która nie pojawi się, bo pojawić się nie może. I znów przyjdzie zamknąć się w mydlanej bańce wspomnień. Cóż zrobić, kiedy nie pozostało nic innego, jak tylko pożółkłe fotografie coraz bardziej odległej przeszłości i stosy płyt piętrzących się za plecami.

Muzycznie słychać tutaj nawiązania do Dirty Three, Nicka Cave'a, Neila Younga, Marka Hollisa i ostatnich dokonań Talk Talk... i tak można by jeszcze długo wymieniać, szukać, porównywać.  Tylko po co...
Jednak przede wszystkim jest to płyta Daniela Blumberga.

W moim odczuciu, pomimo nostalgicznego, smutnego, czy wręcz żałosnego długimi fragmentami, charakteru albumu "Minus", mamy tu do czynienia z dezintegracją pozytywną. To właśnie traumatyczne doświadczenia, epizody graniczne odciskają piętno, ale również budują tożsamość. Wychodzimy z nich - jeśli w ogóle wychodzimy - bogatsi, odmienieni, jakby narodzeni na nowo. I jakże często to właśnie tego typu doświadczenia są impulsem do podjęcia kolejnej próby, czy źródłem dla wszelkiej twórczości artystycznej. 

Nie ukrywam, że to duża przyjemność móc obcować, z czymś tak szczerym i wyrafinowanym, jak album Daniela Blumberga.  "Minus" to kandydatka do płyty roku oraz pozycja, którą po prostu wypada mieć, nie na półce... ale w odtwarzaczu, ... i długo jej nie wyciągać.

( nota 8.5/10)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz