Można pokusić się o stwierdzenie, i nie będzie to zbyt wielkie nadużycie z mojej strony, że duet Beach House jest zespołem popularnym w alternatywnym półświatku, czy nawet w jakimś stopniu obecnie modnym. Odnoszę wrażenie, że owa popularność od kilku lat utrzymuje się na stałym poziomie. Podziwiani przez fanów, szanowani przez krytyków, funkcjonują na scenie muzycznej również w oparciu o dobrą markę, którą udało im się stworzyć.
Jeśli chodzi o moją recepcję twórczości Beach House, to raczej i zdecydowanie wolę ich wcześniejsze dokonania. Być może wszystko zależy od tego, kiedy zetknęło się z twórczością duetu z Baltimore po raz pierwszy. W moim przypadku był to album "Devotion" (2007 Carpark Records) .
Przy okazji nowego, siódmego, w dorobku grupy wydawnictwa warto podkreślić wkład Victorii Legrand i Alexa Scally w rozwój gatunku, jakim jest dream-pop, avant-pop. Gatunku, który podobnie do wielu innych przeżywa obecnie kryzys. Mnóstwo zespołów próbujących swoich sił, czy też poruszających się nie tylko w tej stylistyce, trzyma się jasno wytyczonych granic, wcześniej odkrytych szlaków - "grając jak..." - i w ten sposób niejako na starcie skazując się na porażkę. Podczas gdy dziś owe granice gatunkowe trzeba przekraczać, szukając inspiracji poza, czerpiąc garściami z bogactwa muzycznego świata.
Z drugiej strony trudno się dziwić rozczarowaniu, czy zniechęceniu, które może pojawić się z upływem tygodni, które pojawia się z upływem lat... Oto ktoś w pocie czoła tworzy linie melodyczną, zarywa noce, żeby wypracować gustowne brzmienie, intrygującą aranżację, a wszystko po to, żeby doceniła to jedynie garstka fanów, a dwóch krytyków muzycznych cmoknęło z zadowolenia, wystawiając wyjątkowo pochlebne noty. W takiej sytuacji, aż prosi się, żeby wybrać drogę na skróty - przecież Sławomir czy Siostry Godlewskie również "tworzą całkiem zgrabne piosenki".
Tymczasem Beach House od samego początku, gdy debiutowali w wytwórni Carpark Records, mieli do zaproponowania coś własnego. Posiadali charakterystyczny dla siebie muzyczny idiom, który systematycznie rozwijali. Wykorzystując ciasną i wydawałoby się, że zapełnioną po brzegi dream-popową szufladkę, nie "grali jak..." tylko sami stali się inspiracją dla wielu artystów. Przy pomocy prostych faktur, i z prostych elementów - syntezator, gitara, automat perkusyjny, głos - potrafili wyczarować coś własnego, co zjednywało przychylność fanów i zapadało w pamięć.
Broniły się przede wszystkim linie melodyczne, lepiej lub gorzej opakowane w subtelne aranżacje. Kiedy używasz tak niewielu instrumentów, to melodia staje się twoją tarczą. Od pierwszych nagrań czuć było, że duet z Baltimore świetnie się rozumie i uzupełnia. "Moje mocne strony zdawały się być jej słabościami" - powiedział w wywiadzie Alex Scally.
Najnowszy album - "7" - nie przynosi żadnych rewolucji, bo przynieść nie mógł. Do naszych rąk trafił zestaw 11- stu piosenek, nagranych w charakterystycznym dla duetu stylu. Na płycie bywa nostalgicznie, bywa romantycznie - słuchając tego zestawu można spojrzeć dziewczynie głęboko w oczy, przy "Black Car" można spróbować ją pocałować, nie powinna odmówić, a podczas "Last Ride" można pozwolić sobie na dużo więcej. Sprawdź to!
W kolejnych odsłonach albumu Victoria i Alex zapewniają, że u nich właściwie po staremu i wszystko dobrze. Być może tym razem, bardziej niż na dwóch poprzednich płytach bronią całości ich tarcze - czyli linie melodyczne. Być może tym razem Legrand i Scally poświęcili tej materii nieco więcej uwagi i staranności. Wydaje mi się, że po trzech pierwszych średnich nagraniach, w kolejnych - czyli od "L'inconnue", aż po wieńczący dzieło "Last Ride" - duet odnalazł właściwy sobie rytm i energię. Muzycznie blisko ostatnich dokonań Cocteau Twins. Dobra płyta, a biorąc pod uwagę ostatnie krążki duetu, to zaskakująco dobra płyta.
Z muzyką Beach House jest trochę tak, jak z ogrodem, który widoczny jest tylko o poranku - rosną w nim barwne kwiaty i egzotyczne rośliny o kuszących woniach. Jednak, żeby je dojrzeć, trzeba w porę się obudzić, i potrafić przebić się wzrokiem przez poranną mgłę przyzwyczajeń i utartych nawyków. Tym samym pozwolić sobie na osunięcie się w kolejny sen.
Żeby nie było aż tak słodko... jedna końcowa uwaga. Nie ma na płycie "7" czegoś na miarę mojej ulubionej od lat kompozycji duetu z Baltimore. Cóż, widać takie perełki zdarzają się bardzo rzadko. Piosenka "Astronaut" (album "Devotion" 2007) od lat jest dla mnie ikoną stylu, jeśli chodzi o dokonania Beach House. I pewnie już tak pozostanie...
(nota - 7.5/10)
I coś z najnowszej płyty "7".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz