wtorek, 4 lipca 2017

BROKEN SOCIAL SCENE - "HUG OF THUNDER" ( Arts&Cratfs) "Zmierzch bogów"



   Zastanawiam się, czy w ogóle powinienem poddawać krytycznej analizie najnowszą płytę kanadyjskiego kolektywu. Być może lepiej byłoby zwyczajnie się ucieszyć, że zespół wciąż działa, jest w całkiem niezłej formie, i po kilku latach przerwy nagrał przyzwoity album. A wszystko dlatego, że mam ogromną słabość do grupy Broken Social Scene i wyjąktowy sentyment. Z ich muzyką zetknąłem się po raz pierwszy wiele lat temu - ach, jak ten czas szybko umyka, nic sobie nie robi z naszych próśb, błagań i zaklęć - przy okazji wydania ich drugiego albumu "You Forgot It In People". Byłem oczarowany zawartością tej płyty. Pamiętam, że bardzo długo nie wyciągałem krążka z odtwarzacza, a potem bardzo często do niego wracałem, jakbym chciał się upewnić, czy rzeczywiście i wciąż znajduje się na nim tyle wspaniałej MUZYKI. Kolokwialnie można powiedzieć, że Kevin Drew i jego kompani od razu mnie kupili. Po trzecim pełnowymiarowym krążku zatytułowanym po prostu "Broken Social Scene", stałem się wiernym fanem kanadyjskiego kolektywu i mocno ściskałem za nich kciuki. Przypominam sobie pewna rozmowę z moim kolegą, w trakcie której powiedziałem, że na wczoraj, na dziś, i na nieodległe jutro, Broken Social Scene jest dla mnie jednym z trzech najlepszych zespołów świata. Tak wtedy czułem, tak wtedy myślałem, i tak sądziłem, w czym utwierdzały mnie dwie wspomniane przeze mnie wyżej płyty.
    Grupa Broken Social Scene wniosła w nieco zblazowany, i z wolna podgryzający własny ogon, alternatywno-gitarowy półświatek mnóstwo świeżego powietrza. Kanadyjczycy pokazali, że wciąż można pisać świetne piosenki, a indie-rockowe granie nadal ma sens. Przede wszystkim zachwycili mnie aranżacjami, które po brzegi wypełniały błyskotliwe pomysły. Zwracała na siebie uwagę wymienność funkcji poszczególnych instrumentów (bas, gitara prowadząca, gitara solowa), doskonała produkcja, jak również interakcje na linii wokalista-chór  oraz rozbudowane harmonie wokalne (to właśnie w tym zespole swoje pierwsze muzyczne szlify zdobywała Leslie Feist, która aż do dzisiejszego dnia przewija się przez skład grupy, jako zaproszony gość). W najlepszych utworach, z łatwością godną podziwu, potrafili łączyć ze sobą, czy zestawiać obok siebie, skrajne emocje. Na poziomie brzmienia wszystko zdawało się rozkwitać, z każdym kolejnym dźwiękiem dojrzewało do pełni. Niby muzycy trzymali się wcześniej ułożonych nut, a jednak całość miała swobodę i lekkość wolnej improwizacji.  W ich twórczości dostrzegałem ślady myślenia o dźwięku, czy też echa pierwszych dokonań grupy Mercury Rev (z okresu wydania "Yerself is Steam", czy "Boces"). W moim odczuciu niektóre kompozycje Broken Social Scene były czymś na kształt rozbudowanej odpowiedzi lub też twórczym rozwinięciem pomysłów Mercury Rev, z początku działalności tej grupy. W muzyce Kanadyjczyków wszystko zgadzało się dla mnie w sposób nadzwyczajny. I tak, jak niemal wszystko, co dobrze lub źle się zaczyna, również kiedyś musi się dobrze albo nieco gorzej zakończyć.
     Choć... no właśnie... czy to aby odpowiednia pora, żeby obwieszczać "zmierzch bogów". Być może jest tak, że przyzwyczailiśmy się do propozycji kanadyjskiej formacji, i dlatego, albo równie z tego powodu, te nowe i najnowsze kompozycje, z upływem lat, przestały już nas tak zaskakiwać. A może, czego przecież nie sposób wykluczyć, tych ciekawych, nowatorskich, i świeżych pomysłów z upływem czasu było coraz mniej. Bo ile można zaskakiwać również samych siebie. Był okres, kiedy muzycy związani z formacją Broken Social Scene (przez te wszystkie lata przewinęło się przez skład zespołu ponad dwudziestu artystów), zaczęli wydawać kolejne krążki sygnowane szyldem Broken Social Scene Presents (wokalista Kevin Drew wydał album "Spirit If", a Brendan Canning "Something for All of Us"). Ktoś złośliwy zasugerował, że tylko czekać, aż płytę w tej serii wyda inżynier studia, techniczny lub sprzątaczka współpracująca z kanadyjskim zespołem. Jakby na to nie patrzeć, z perspektywy lat albumy te były lepsze (Kevin Drew), lub gorsze, ale w gruncie rzeczy do siebie podobne. I dziś myślę, że zespół przez to nieco rozmienił się na drobne, i że był to jakiś punkt zwrotny w jego historii.
Co oczywiście nie zmienia faktu, że Broken Social Scene wciąż gra w mojej pierwszej lidze. I nie wiem, jak bardzo muzycy musieliby obniżyć loty, żebym przestał ich słuchać i śledzić kolejne dokonania grupy. Być może, trudno temu zaprzeczyć, najnowszy album "Hug of Thunder", jest nieco bardziej uładzony, żeby nie powiedzieć "popowy", w porównaniu do wcześniejszych dokonań formacji. Prawdopodobnie tych intrygujących i nowatorskich rozwiązań oraz ciekawych aranżacyjnych pomysłów jest dużo mniej, niż na poprzednich albumach. Z pewnością nie znajdziemy na ostatnim krążku tak wybitnych kompozycji, jak mój ukochany "Superconnected", który całkiem niedawno gościł na łamach tego bloga. Jednak Broken Social Scene niczego i nikomu nie muszą udowadniać. W warstwie tekstowej są i egzystencjalne lęki i nadzieja, na poziomie kompozycji jest sztuka, jest i rzemiosło (może nieco więcej tego drugiego), zgodnie z nazwą wytwórni, która wydaje ich płyty (Arts&Crafts). Ostatecznie wiele w naszym odbiorze zależy od własnych upodobań, ale również od przychylności, nastawienia,  prawda?
"Hug of Thunder" zawiera kilka bardzo udanych kompozycji, których wysłuchałem z przyjemnością, i do których z pewnością będę wielokrotnie powracał, nie tylko podczas zbliżających się wakacji. Moja zdecydowana faworytka ukrywa się pod indeksem numer 9 i nosi tytuł: "Victim Lover". Druga część krążka jest nieco spokojniejsza, ale znajdziemy tutaj więcej udanych piosenek -  tytułowy "Hug Of Thunder",  "Gonna Get Better", czy "Mouth Guards of the Apocalypse". Jak wnoszę chociażby po liczbie fanów z kręgu moich bliskich znajomych, kanadyjska grupa nie jest zbyt popularna w naszym kraju. Najnowsza płyta na pewno tego stanu rzeczy nie zmieni. Potańczmy inaczej przy dźwiękach znakomitego"Skyline". Ach, gdyby tylko rozgłośnie chciały grać częściej takie zgrabne piosenki ...
(nota 7/10)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz