sobota, 25 lutego 2017

PETER SILBERMAN - "Impermanence"(Transgressive) "Muzyczna terapia wokalisty The Antlers"




Mam nadzieję, że bohatera dzisiejszego wpisu nie trzeba specjalnie przedstawiać czytelnikom mojego bloga. Gitarzyście, wokaliście i kompozytorowi większości utworów swojej macierzystej formacji The Antlers poświęciłem już kilka słów na łamach tego bloga. Jeśli mnie pamięć nie myli, mój pierwszy wpis dotyczył wspaniałej płyty The Antlers zatytułowanej "Familiars". To właśnie ten album okazał się być dla zespołu przełomowym, a dla mnie płytą roku. Tuż po jego nagraniu muzycy wyruszyli w bardzo długą, i co się z tym wiąże, również bardzo wyczerpującą trasę koncertową. Na trasie swojej podróży odwiedzili również Polskę, a dokładniej mówiąc miasto Białystok. Przyjęli zaproszenie od organizatorów i zaszczycili swoją obecnością prężnie rozwijający się Halfway Festival, dając wedle relacji niezapomniany koncert. W trakcie owej trasy koncertowej Peter Silberman miał problemy ze słuchem. Doszło do tego, że na kilka dni w ogóle przestał słyszeć. Potem pojawiły się bóle głowy, szumy w uszach oraz specyficzna nadwrażliwość na dźwięki. Ze względu na dokuczający z każdym dniem coraz bardziej hałas, Silberman musiał wyprowadzić się z ulubionego Brooklynu, żeby znaleźć nieco spokojniejszą przystań gdzieś na północy stanu Nowy York.

     Na pierwszym solowym albumie wokalisty The Antlers znajduje się sześć utrzymanych w podobnym klimacie kompozycji.  Płytę otwiera utwór "Karuna" (pojęcie, które może być tłumaczone jako "współczucie"; w tytułach poszczególnych kompozycji znajdziemy więcej nawiązań do filozofii wschodu: "Ahimsa", "Maya"). Pierwsze akordy kompozycji "Karuna" skojarzyły mi się z dobrym i odrobinę  zapomnianym już utworem grupy Hood - "They removed all trace that anything had ever happened" (łudząco podobny akord). To tylko taka notatka kreślona niejako na marginesie, ponieważ płyta "Impermanence" ("nietrwałość") niewiele ma wspólnego z twórczością tego zespołu na poziomie brzmienia. Może poza smutkiem, mrokiem, pustką, nastrojem przygnębienia, który również można było odnaleźć na płytach grupy Hood. Peter Silberman gra na płycie oszczędnie, stosuje przerwy pomiędzy akordami, świadomie buduje przestrzeń posługując się ciszą, pozwalając swobodnie wybrzmiewać poszczególnym dźwiękom, słowom, frazom. Wokalista The Antlers proponuje słuchaczom coś na kształt nostalgicznych ballad, zagranych raz to na gitarze akustycznej, raz na gitarze elektrycznej. Od czasu do czasu i sporadycznie pojawiają się rozmyte plamy dźwięków, które tworzą instrumenty klawiszowe. Intymne wyznania, kameralna atmosfera, modlitewne skupienie, elegijny charakter,  to również możemy odnaleźć na krążku "Impermanence". Płyta była nagrywana w "People Teeth" studio, w Saugerties, pod okiem naszego dobrego znajomego, mam tu na myśli Nicolasa Principe'a, który ukrywa się pod szyldem Port St. Willow (jego płytę również recenzowałem na łamach tego bloga). Jeśli chodzi o stylistyczne podobieństwa debiutanckiego albumu Silbermana, to można podać takie tropy, jak wspomniany przeze mnie wyżej Port St. Willow (poziom liryczny), ale również dokonania Jeffa Buckleya, Marka Hollisa.

Kto wie, czy tworząc i grając kolejne utwory - na początku tylko dla siebie - Peter Silberman nie chciał przede wszystkim ukoić bólu, lub zmniejszyć poczucie dyskomfortu, które pojawiało się w związku z jego uciążliwą dolegliwością. Być może ten zestaw urokliwych i niespiesznych piosenek miał sprawić, że wokalista The Antlers znów odzyska radość tworzenia, grania, komponowania. Na swojej debiutanckiej płycie Silberman śpiewa, że "czas jest wszystkim co mamy". Pozostaje mieć nadzieję, że ze słuchem Petera jest już wszystko w porządku, że dolegliwości minęły, a najlepszy czas dopiero przed nim. Szkoda byłoby, gdyby muzyczny świat (także ten "kk"), stracił tak wyjątkowego artystę. Zespół The Antlers (szczególnie płyta "Familiars") wciąż należy do wąskiego grona tych najbardziej przeze mnie ulubionych.


 (nota 6-7/10)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz