piątek, 10 lutego 2017

GRAILS - "Chalice Hymnal" (Temporary Residence Limited) "Niewykorzystany potencjał instrumentalnego post-rocka"

Na początek dwa wyznania. Muszę przyznać, że czekałem na album "Chalice Hymnal" zespołu Grails. Jednak owemu oczekiwaniu nie towarzyszyły charakterystyczne dla tego stanu objawy, takie jak: niepokój, zdenerwowanie, czy zniecierpliwienie. Nie wyrywałem brutalnie kartek, z Bogu ducha winnego kalendarza, nie spoglądałem notorycznie na datę migoczącą na ekranie smartfona, odliczając zbyt wolno upływające tygodnie, dni i godziny. Nie czekałem na ten album tak, jak co niektórzy moi rodacy, którzy tęsknym wzrokiem wypatrują na półkach sklepowych nowych wydawnictw Lady Pank, Kombi czy pani Izabeli Trojanowskiej. Przede wszystkim byłem spokojny i opanowany, daleki od stanu narastającej z każdym dniem histerii. Muszę również przyznać, że doczekawszy się albumu "Chalice Hymnal"  i wysłuchawszy jego zawartości raz, drugi, a nawet trzeci, nie zaznałem pełnej satysfakcji. Powiem więcej, do uzyskania owej pełnej satysfakcji całkiem sporo brakowało. 
Oczekiwanie ma to do siebie, że nieraz wzmaga apetyt. Dodatkowo mój apetyt zaostrzyło nagranie zatytułowane "Chalice Hymnal", które jako pierwsze pojawiło się w sieci, i które niejako promowało wydawnictwo. Nagranie mówiąc krótko znakomite. Sam nie wiem, kiedy zrodziła się w mojej spragnionej wrażeń głowie śmiała - aż nazbyt - myśl, że cała nowa płyta zespołu Grails będzie tak dobra, jak tytułowy utwór. To oczywiście tylko i wyłącznie moja wina, że chyba zupełnie niepotrzebnie uczepiłem się tej myśli, i co gorsza, uparcie ją w sobie pielęgnowałem. Być może gdyby amerykański zespół w grudniu ubiegłego roku, ach, jak ten czas leci, zamieścił w sieci utwór "The Moth and the Flame" albo "Deeper Politics", moje oczekiwania i nadzieje, nie byłyby aż tak rozbudzone. 
Pierwsze cztery utwory - "Chalice Hymnal", "Pelham", "Empty Chamber", "New Prague" - bronią się doskonale. Jeśli chodzi o sporą część albumu "Chalice Hymnal" słuchacz otrzymuje to, do czego przyzwyczaił nas zespół Grails na poprzednich wydawnictwach. Gustowna mieszanka rocka, psychodelii, oraz długimi fragmentami klasycznego grania, którego lata świetności przypadły na przełom lat 60-tych i 70-tych. Nie są to jednak banalne i proste cytaty czy zapożyczenia, ale umiejętne i inteligentne korzystanie z bogatej muzycznej tradycji. Muzycy wykorzystują wątki, techniki gry, sposoby myślenia o dźwięku, łączą ze sobą i zestawiają obok siebie rozmaite style. Kiedy myślę o tych dobrych nagraniach  z płyty "Chalice Hymnal", przychodzą mi do głowy takie określenia jak: spójność, zwartość, konsekwencja.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co dla jednych może być postrzegane jako zaleta, przez innych  może być odczytane jako wada. Owszem, niektóre kompozycje są spójne, zwarte i konsekwentne, ale na najnowszej płycie zespołu Grails są również takie utwory, którym wyraźnie brakuje swobodnego rozwinięcia (szkic), jakiegoś nerwu, pulsu, wewnętrznego napięcia, momentu kulminacyjnego wreszcie, który jeszcze bardziej przykułby uwagę słuchacza. Zupełnie tak, jakby muzycy tuż przed dokonaniem nagrania obiecali sobie powściągnąć kierujące nimi emocje, jakby obawiali się dać upust fantazji, i za wszelką cenę starali się nie przekroczyć wcześniej wytyczonych czy też uzgodnionych estetycznych granic. Chciałoby się, przynajmniej skromna osoba autora niniejszego wpisu odczuwa taką potrzebę, żeby niektóre nagrania trwały nieco dłużej lub znacznie dłużej, niż tradycyjne w przypadku płyty "Chalice Hymnal" trzy lub cztery minuty. Chociażby tyle co, trwający dziesięć minut "After the Funeral", gdzie wpleciono w dźwiękową tkankę subtelne tony saksofonu oraz skrzypiec. Zarówno jako zaleta albo jako wada może być odczytany fakt, że nie ma na ostatnim wydawnictwie zespołu z Portland jednoznacznie zdefiniowanego kierunku. W jednym z wywiadów przeczytałem, że muzycy nade wszystko cenią sobie różnorodność stylistyczną. Nudzą się słuchając płyt, których poszczególne utwory są do siebie podobne nastrojem, klimatem, dynamiką. W przypadku ostatniego albumu Grails owa zasada różnorodności została zachowana. Chociaż, bez zbytniej przesady, nie ma na krążku ogromnych skoków stylistycznych czy zaskakujących przejść. Znakomity transowy "Pelham" świetnie łączy się z ambientowo-chilloutowym "Empty Chamber", który z kolei otwiera drzwi do mocnego, rockowego  "New Prague"(smakowity gitarowy riff !). Po raz kolejny - podobnie jak na poprzednich wydawnictwach amerykańskiej formacji - zwraca na siebie uwagę filmowość poszczególnych tematów (od kina noir do horroru). Inspiracja starymi filmami - zarówno obrazem, jak i dźwiękiem - nadal stanowi ważny element podczas pracy na kolejnymi albumami. Bez cienia przesady można powiedzieć, że budowanie ścieżek dźwiękowych do nieistniejących filmów muzycy opanowali niemal do perfekcji. Mam jednak nieodparte wrażenie, że członkowie zespołu Grails wciąż nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. (nota7,5/10). 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz