Pod szyldem Cross Record kryje się małżeństwo Emily Cross i
Dana Duszyńskiego. Jakiś czas temu postanowili opuścić Chicago i zamieszkali na
80 hektarowej farmie w Dripping Springs w stanie Teksas. Jak sami opowiadają,
pustkowie i odosobnienie sprzyja rozwojowi wszelakiej twórczości. Na koncie
mają płytę długogrającą, epkę oraz kilka singli, w tym udany cover przeboju
Chrisa Izaaka – „Wicked Game”. Druga w dorobku płyta nosi tytuł „Wabi-sabi”.
Nazwa odnosi się do japońskiej estetyki. „Wabi” - to termin oznaczający
prostotę. „Sabi” - to pojęcia piękna w odniesieniu do upływającego czasu. „Wabi
- sabi” określa więc estetyczne poszukiwania piękna w tym, co nietrwałe,
niedoskonałe, przemijające, wyblakłe, stare, zużyte, w ten lub inny sposób
naznaczone przez czas. Miłośnik tak rozumianej estetyki poszukuje rozmaitych
przedmiotów na pchlich targach czy straganach ze starociami. Przedmiot odkrywa
przed nami swojąodmienną stronę,
uruchamia inne doznania estetyczne, w momencie, kiedy jest uszkodzony lub
zepsuty, dotknięty przez upływ czasu.
Album „Wabi sabi”
stara się przybliżać i rozwijać tak rozumianą koncepcję estetyczną. Nic więc
dziwnego, że pierwsze jego dźwięki – czyli początek utworu „The curtains
part” - przynoszą wraz z sobą brzmienie gitary odtwarzanej ze starej, zużytej i
mocno pogniecionej taśmy. Następnie pojawia się charakterystyczny łagodny głos
Emily Cross. Niezbyt szybkie tempo narracji, długie tony i swoisty kolaż
barwnych dźwiękowych plam stanowią tło dla urzekającej wokalizy. Głos Emily
Cross przywołuje skojarzenie z barwą Tim Yehezkely, wokalistki The Postmarks, przypomina
również Lourdes Hernandez z Russian Red. Choć muzycznie Cross Record
zdecydowanie bardziej ciągnie w kierunku szeroko pojętej alternatywy niż w
stronę ambitnego popu. Bliżej im do rozmaitych eksperymentów niż do ciekawie
zaaranżowanych przebojów.
Najpiękniejszy fragment płyty to utwór „Steady waves”.
Szczególne wrażenia wywołuje cudowna linia melodyczna w początkowej fazie tej
piosenki. Delikatny, spokojny, dziewczęcy w brzmieniu głos Emily Cross otwiera
przed słuchaczem prawdziwe niebo estetycznych doznań. To swoisty szkic drogi do
muzycznego raju.W tle rozbrzmiewa
delikatnie muskana palcami gitara oraz dźwięki piano. Po tym niezapomnianym i
wielokrotnie przeze mnie odtwarzanym wstępie, brzmienie utworu zyskuje na mocy.
Pojawiają się tony przesterowanej gitary, której kolejne oddechy
przypieczętowują uderzenia perkusji.
Album „Wabi sabi” to najciekawszy materiał w dorobku grupy
oraz spory postęp w rozwoju muzycznym małżeństwa z Teksasu.
A tutaj, w tej wersji, ów niezwykły początek zabrzmiał chyba jeszcze piękniej.
Aidan Knight to trzydziestoletni muzyk pochodzący z Kanady.
Jego debiutancka płyta „Versicolour” ukazała się w 2010 roku. Zawierała kilka
bardzo udanych kompozycji. Od samego początku Aidan przywiązywał szczególną
wagę do brzemienia. Dzięki temu wyróżniał się spośród powiększającej się
każdego roku coraz bardziej grupy podobnych do siebie songwriterów. Trzecia
płyta „Each other”, która ukazała się 22 stycznia 2016 roku, stanowi kolejny
etap rozwoju oraz estetycznych poszukiwań kanadyjskiego wokalisty. Obcując z
albumem „Each other” odnosimy osobliwe wrażenie, że wokalista nie śpiewa przed
mniejszą lub większą publicznością, ale robi to głównie dla siebie. Stąd od
pierwszych dźwięków tej płyty jej twórca niejako mimowolnie buduje intymny
kontakt ze słuchaczem. Długimi fragmentami głos Aidana Knighta porusza się w
niskich rejestrach, barwa jest pełna i bardzo urokliwa. Warstwa liryczna
dotyczy tematów miłości, samotności, tęsknoty za czymś bliżej nieokreślonym.
Mnóstwo na tym albumie znakomitych piosenek, ciekawych pomysłów, wysmakowanych
aranżacji. Za stołem mikserskim zasiadał Marcus Paquin, który wyprodukował
płyty takich zespołów jak The National, Arcade Fire, Stars, Local Natives.
Pośród instrumentów mamy na tym albumie wiolonczelę, trąbkę, organy Hammonda,
czy syntezator Mooga. Jednak słuchacz nie ma wrażenia przesytu, gdyż
poszczególne instrumenty pojawiają się tylko na chwilę i w odpowiednim
momencie. Wokalnie pomogły Aidenowi, Claire Butterfield i Julia Knight. Bazą do
jego utworów jest zwykle gitara albo pianino, wokół których rozbudowywane są
poszczególne kompozycje. W muzyce Aidana Knighta słychać melodykę Bon Ivera,
Jeffa Buckleya, Sufiana Stevensa, Denisona Witnera, Jensa Leckmana, czy
wysmakowane aranżacje spod szyldu Kings of Convenience. Album „Each other” to z
pewnością najlepsza płyta w całym dorobku kanadyjskiego artysty.
Bed to belgijsko – francuski projekt muzyczny powołany do
życia w 1995 roku przez kompozytora i aranżera Benoita Burello. Na gitarze
zwykle towarzyszy mu Olivier Mellano. Pozostali członkowie zespołu, to
perkusista Jean Michel Pires oraz basista Vincent Fernand (pojawią się również
Colin Ozannegrający na klarnecie
basowymi i Daniel Paboeuf – saksofon oraz klarnet). Początki, jak to zwykle w
takich przypadkach bywa, uwiecznione zostały na taśmach. Bardzo chciałbym
usłyszeć te pierwsze muzyczne dokonania zespołu, ich nieśmiałe próby. Chciałbym
poznać, jak kształtowało się to wyjątkowo brzmienie zespołu BED. Ile z tych
pierwszych dźwiękowych elementów przetrwało do dziś, a z ilu, w ramach
kolejnych prób, analiz koncepcji estetycznych, długich rozmów, postanowiono
zrezygnować.
Kwiecień roku 2001 przynosi znakomity debiutancki album „
The Newton plum”. Na gitarze pojawił się tu Yann Louineau, dodatkowo współautor
lirycznych, poetyckich tekstów. Niemal od pierwszych chwil tej wyjątkowej płyty
wyrobiony muzycznie słuchacz bez trudu rozpozna, z czym ma do czynienia. Z
jakiej rodziny muzycznej wywodzi się zespół BED lub też, do czego aspirował
dokonując rejestracji pierwszych prób w ciasnej sali lub już w studiu „TheCabin” w Bordeaux czy w studiu „Electric city”
w Brukseli. Zespoł BED to niemal w prostej linii spadkobiercy sposobu myślenia
o dźwięku, który zapoczątkował szczególnie na swojej ostatnie płycie zespół
Talk Talk. Nie bez powodu Benoit Burello przez niektórych krytyków muzycznych –
tych nielicznych, którzy mieli to szczęście zapoznać się z twórczością zespołu
– bywa nazywany: „francuskim Markiem Hollisem” lub „francuskim Robertem
Wyattem”.
W takim sposobie grania, jak i również w procesie
rejestracji materiału dźwiękowego, szczególną wagę przywiązuje się do ciszy,
długości trwania „tonów”, swobody ich wybrzmiewania. Uwagę słuchacza przykuwa
subtelność brzmienia, jego delikatność, wyrafinowanie, jeśli chodzi o sposób
użycia i zastosowania poszczególnych instrumentów. Gitara, bas, klarnet,
saksofon, fortepian w kluczowych momentach nie grają melodii rozumianej
tradycyjnie jako skończona całość. Skupiają się raczej na poszczególnych
tonach, długości ich trwania. W takim podejściu wagę zyskuje to, co pojawia się
między dźwiękami. Powtarzalność struktur dźwiękowych i budowanie przestrzeni
stało się tutaj niejako znakiem rozpoznawczym.
Jak nazwać ów gatunek muzyczny? Jakim mianem określić ramy,
w które wpisuje się twórczość zespołu BED?. Spotkałem się z różnymi
określeniami. „Dream-jazz”, „intymny pop”, chyba najlepiej ujmują to, co mimo
wszystko wymyka się jednoznacznej definicji. W muzyce belgijskiego zespołu
słychać i jazzowe harmonie, jak i wyrafinowaną popową melodykę. Odnaleźć można
także podobieństwo do takich zespołów jak Bark Psychosis czy O.Rang.
Album „Spacebox” wydany został w 2002 roku przez wytwórnię
Ici d'ailleurs. Płytę otwiera utwór „The Gap”. Zaczyna się on od dźwięków
gitary, którym towarzyszą delikatne szarpnięcia basu i miarowe oddechy zestawu
perkusyjnego muskanego szczotkami. W 2min. 40sek. utworu następuje krótkie
rozwinięcie głównego tematu. Jednak – w ramach obwiązujących tutaj reguł –
poszczególne instrumenty nie tworzą tradycyjnie rozumianych linii melodycznych.
Raczej nanizane są niczym barwne koraliki na oś czasu. Pojawia się również
kilka tonów klarnetu i saksofonu, kilka akcentów gitary. Mamy coś na kształt
nieśmiałych szeptów, dyskretnych wtrąceń wydobytych na powierzchnie. Coś jakby
chwilowe wynurzenie się z tej osobliwej dźwiękowej toni. Zaczerpnięcie oddechu,
mrugnięcie powiekami, rozchylenie warg. Świadectwo własnej obecności. Dodatkowe
odcienie barw, które ani nie wpisują się w tło, ani też nie stanowią
podstawowych motywów. Są gdzieś pomiędzy, na pograniczu światów (głównej linii
melodycznej).
Właśnie ten sposób grania zapoczątkował wcześniej, wyżej
przeze mnie wymieniany, zespół Talk Talk. Ślady takiego myślenia słychać
również całkiem wyraźnie w niektórych utworach Cassandry Wilson, chociażby na
takich płytach jak „New moon daughter” czy „Closer to you”. Całość palety
dźwiękowej utworu „the gap”, dopełnia charakterystyczny głos Benoita Burello.
Rozpoznawalny i rzeczywiście odrobinę podobny do tonu Roberta Wyatta. Głos
Burello utrzymany raczej w górnych rejestrach, delikatny – jak i cała muzyka
Bed – stanowi doskonałe uzupełnienie brzmienia zespołu.
Utwór ukrywający się pod
indeksem 5 - „Polder one”(ukazał się również na promocyjnym singlu), mógłby
zostać ich największym przebojem(gdyby tylko rozgłośnie radiowe chciały go
odtwarzać tak często – i z taką konsekwencją – jak często serwują nam durne i
banalne, szmirowate piosenki "popowych artystów” ; a przecież szmira jest niczym więcej
jak tylko odmianą kiczu). „Polder one” rozpoczyna się od kilku dźwięków basu.
Gitara Oliviera Mellano powtarza określoną sekwencję dźwięków, które
stanowiągłówny temat utworu. Całość
napędza żywy rytm perkusji, który od razu przykuwa uwagę słuchacza. Repetycja,
minimalizm, ciąg zapętlonych tonów oraz głos powielony dodatkowo przy pomocy
echa.
Dwa najpiękniejsze utwory na płycie „Spacebox”, to
jednocześnie dwa ostatnie jej fragmenty. „The silent bees” oraz „the wood
bunch”. W „The silent bees” głos Burello znajduje się tym razem znacznie bliżej
mikrofonu. Słuchacz odnosi wrażenie, że rozchylające się wargi wokalisty niemal
ocierają się o stojący przed nim mikrofon. To trochę tak jakby Benoit Burello
sugerował nam, żebyśmy również podeszli nieco bliżej, zamknęli oczy(co zresztą
pojawia się w tekście) i w ten sposób zyskali intymny kontakt (nie bez powodu
ucho stanowi główny element okładki). Znów powielona przy pomocy pętli sekwencja
dźwięków gitary pełni rolę malowniczego tła. Dla uzyskania kontrastu i
położenia dodatkowego akcentu pojawiają się również tutaj dźwięki instrumentów
dętych. Moment kulminacyjny utworu podkreśla brzmienie saksofonu wzbogacone
plamami tonów uzyskanych przy pomocy klawiszy.
BED to z pewnością zespół godny uwagi oraz największych
pochwał. Warto zapoznać się z dwoma doskonałymi płytami - „ The Newton plum”,
„Spacebox”. Trzeci w dorobku grupy album - „New lines” - nie był już, moim
zdaniem, tak udany. Stanowił on z perspektywy czasu chyba niepotrzebny zwrot w
stronę szeroko pojętego alt-popu. Kompozycje zawarte na tej płycie nie były już
tak wyrafinowane. Brzmienie wyraźnie straciło na głębi i jakości.
Rok 2015 przyniósł dobre wieści dla fanów zespołu BED. Oto
Benoit Burello postanowił reaktywować zespół. Miejmy nadzieję, że prace nad
nową płyta już dobiegają końca.