sobota, 30 stycznia 2016

CROSS RECORD - "WABI SABI" Ba Da Bing!









Pod szyldem Cross Record kryje się małżeństwo Emily Cross i Dana Duszyńskiego. Jakiś czas temu postanowili opuścić Chicago i zamieszkali na 80 hektarowej farmie w Dripping Springs w stanie Teksas. Jak sami opowiadają, pustkowie i odosobnienie sprzyja rozwojowi wszelakiej twórczości. Na koncie mają płytę długogrającą, epkę oraz kilka singli, w tym udany cover przeboju Chrisa Izaaka – „Wicked Game”. Druga w dorobku płyta nosi tytuł „Wabi-sabi”. Nazwa odnosi się do japońskiej estetyki. „Wabi” - to termin oznaczający prostotę. „Sabi” - to pojęcia piękna w odniesieniu do upływającego czasu. „Wabi - sabi” określa więc estetyczne poszukiwania piękna w tym, co nietrwałe, niedoskonałe, przemijające, wyblakłe, stare, zużyte, w ten lub inny sposób naznaczone przez czas. Miłośnik tak rozumianej estetyki poszukuje rozmaitych przedmiotów na pchlich targach czy straganach ze starociami. Przedmiot odkrywa przed nami swoją  odmienną stronę, uruchamia inne doznania estetyczne, w momencie, kiedy jest uszkodzony lub zepsuty, dotknięty przez upływ czasu.
 Album „Wabi sabi” stara się przybliżać i rozwijać tak rozumianą koncepcję estetyczną. Nic więc dziwnego, że pierwsze jego dźwięki – czyli początek utworu „The curtains part” - przynoszą wraz z sobą brzmienie gitary odtwarzanej ze starej, zużytej i mocno pogniecionej taśmy. Następnie pojawia się charakterystyczny łagodny głos Emily Cross. Niezbyt szybkie tempo narracji, długie tony i swoisty kolaż barwnych dźwiękowych plam stanowią tło dla urzekającej wokalizy. Głos Emily Cross przywołuje skojarzenie z barwą Tim Yehezkely, wokalistki The Postmarks, przypomina również Lourdes Hernandez z Russian Red. Choć muzycznie Cross Record zdecydowanie bardziej ciągnie w kierunku szeroko pojętej alternatywy niż w stronę ambitnego popu. Bliżej im do rozmaitych eksperymentów niż do ciekawie zaaranżowanych przebojów.
Najpiękniejszy fragment płyty to utwór „Steady waves”. Szczególne wrażenia wywołuje cudowna linia melodyczna w początkowej fazie tej piosenki. Delikatny, spokojny, dziewczęcy w brzmieniu głos Emily Cross otwiera przed słuchaczem prawdziwe niebo estetycznych doznań. To swoisty szkic drogi do muzycznego raju.  W tle rozbrzmiewa delikatnie muskana palcami gitara oraz dźwięki piano. Po tym niezapomnianym i wielokrotnie przeze mnie odtwarzanym wstępie, brzmienie utworu zyskuje na mocy. Pojawiają się tony przesterowanej gitary, której kolejne oddechy przypieczętowują uderzenia perkusji.
Album „Wabi sabi” to najciekawszy materiał w dorobku grupy oraz spory postęp w rozwoju muzycznym małżeństwa z Teksasu.



A tutaj, w tej wersji, ów niezwykły początek zabrzmiał chyba jeszcze piękniej.



AIDAN KNIGHT - "EACH OTHER" Outside Music





Aidan Knight to trzydziestoletni muzyk pochodzący z Kanady. Jego debiutancka płyta „Versicolour” ukazała się w 2010 roku. Zawierała kilka bardzo udanych kompozycji. Od samego początku Aidan przywiązywał szczególną wagę do brzemienia. Dzięki temu wyróżniał się spośród powiększającej się każdego roku coraz bardziej grupy podobnych do siebie songwriterów. Trzecia płyta „Each other”, która ukazała się 22 stycznia 2016 roku, stanowi kolejny etap rozwoju oraz estetycznych poszukiwań kanadyjskiego wokalisty. Obcując z albumem „Each other” odnosimy osobliwe wrażenie, że wokalista nie śpiewa przed mniejszą lub większą publicznością, ale robi to głównie dla siebie. Stąd od pierwszych dźwięków tej płyty jej twórca niejako mimowolnie buduje intymny kontakt ze słuchaczem. Długimi fragmentami głos Aidana Knighta porusza się w niskich rejestrach, barwa jest pełna i bardzo urokliwa. Warstwa liryczna dotyczy tematów miłości, samotności, tęsknoty za czymś bliżej nieokreślonym. Mnóstwo na tym albumie znakomitych piosenek, ciekawych pomysłów, wysmakowanych aranżacji. Za stołem mikserskim zasiadał Marcus Paquin, który wyprodukował płyty takich zespołów jak The National, Arcade Fire, Stars, Local Natives. Pośród instrumentów mamy na tym albumie wiolonczelę, trąbkę, organy Hammonda, czy syntezator Mooga. Jednak słuchacz nie ma wrażenia przesytu, gdyż poszczególne instrumenty pojawiają się tylko na chwilę i w odpowiednim momencie. Wokalnie pomogły Aidenowi, Claire Butterfield i Julia Knight. Bazą do jego utworów jest zwykle gitara albo pianino, wokół których rozbudowywane są poszczególne kompozycje. W muzyce Aidana Knighta słychać melodykę Bon Ivera, Jeffa Buckleya, Sufiana Stevensa, Denisona Witnera, Jensa Leckmana, czy wysmakowane aranżacje spod szyldu Kings of Convenience. Album „Each other” to z pewnością najlepsza płyta w całym dorobku kanadyjskiego artysty.














sobota, 9 stycznia 2016

BED - "SPACEBOX" Ici D'Ailleurs







Bed to belgijsko – francuski projekt muzyczny powołany do życia w 1995 roku przez kompozytora i aranżera Benoita Burello. Na gitarze zwykle towarzyszy mu Olivier Mellano. Pozostali członkowie zespołu, to perkusista Jean Michel Pires oraz basista Vincent Fernand (pojawią się również Colin Ozanne  grający na klarnecie basowymi i Daniel Paboeuf – saksofon oraz klarnet). Początki, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, uwiecznione zostały na taśmach. Bardzo chciałbym usłyszeć te pierwsze muzyczne dokonania zespołu, ich nieśmiałe próby. Chciałbym poznać, jak kształtowało się to wyjątkowo brzmienie zespołu BED. Ile z tych pierwszych dźwiękowych elementów przetrwało do dziś, a z ilu, w ramach kolejnych prób, analiz koncepcji estetycznych, długich rozmów, postanowiono zrezygnować.
Kwiecień roku 2001 przynosi znakomity debiutancki album „ The Newton plum”. Na gitarze pojawił się tu Yann Louineau, dodatkowo współautor lirycznych, poetyckich tekstów. Niemal od pierwszych chwil tej wyjątkowej płyty wyrobiony muzycznie słuchacz bez trudu rozpozna, z czym ma do czynienia. Z jakiej rodziny muzycznej wywodzi się zespół BED lub też, do czego aspirował dokonując rejestracji pierwszych prób w ciasnej sali lub już w studiu „The  Cabin” w Bordeaux czy w studiu „Electric city” w Brukseli. Zespoł BED to niemal w prostej linii spadkobiercy sposobu myślenia o dźwięku, który zapoczątkował szczególnie na swojej ostatnie płycie zespół Talk Talk. Nie bez powodu Benoit Burello przez niektórych krytyków muzycznych – tych nielicznych, którzy mieli to szczęście zapoznać się z twórczością zespołu – bywa nazywany: „francuskim Markiem Hollisem” lub „francuskim Robertem Wyattem”.
W takim sposobie grania, jak i również w procesie rejestracji materiału dźwiękowego, szczególną wagę przywiązuje się do ciszy, długości trwania „tonów”, swobody ich wybrzmiewania. Uwagę słuchacza przykuwa subtelność brzmienia, jego delikatność, wyrafinowanie, jeśli chodzi o sposób użycia i zastosowania poszczególnych instrumentów. Gitara, bas, klarnet, saksofon, fortepian w kluczowych momentach nie grają melodii rozumianej tradycyjnie jako skończona całość. Skupiają się raczej na poszczególnych tonach, długości ich trwania. W takim podejściu wagę zyskuje to, co pojawia się między dźwiękami. Powtarzalność struktur dźwiękowych i budowanie przestrzeni stało się tutaj niejako znakiem rozpoznawczym.
Jak nazwać ów gatunek muzyczny? Jakim mianem określić ramy, w które wpisuje się twórczość zespołu BED?. Spotkałem się z różnymi określeniami. „Dream-jazz”, „intymny pop”, chyba najlepiej ujmują to, co mimo wszystko wymyka się jednoznacznej definicji. W muzyce belgijskiego zespołu słychać i jazzowe harmonie, jak i wyrafinowaną popową melodykę. Odnaleźć można także podobieństwo do takich zespołów jak Bark Psychosis czy O.Rang.











Album „Spacebox” wydany został w 2002 roku przez wytwórnię Ici d'ailleurs. Płytę otwiera utwór „The Gap”. Zaczyna się on od dźwięków gitary, którym towarzyszą delikatne szarpnięcia basu i miarowe oddechy zestawu perkusyjnego muskanego szczotkami. W 2min. 40sek. utworu następuje krótkie rozwinięcie głównego tematu. Jednak – w ramach obwiązujących tutaj reguł – poszczególne instrumenty nie tworzą tradycyjnie rozumianych linii melodycznych. Raczej nanizane są niczym barwne koraliki na oś czasu. Pojawia się również kilka tonów klarnetu i saksofonu, kilka akcentów gitary. Mamy coś na kształt nieśmiałych szeptów, dyskretnych wtrąceń wydobytych na powierzchnie. Coś jakby chwilowe wynurzenie się z tej osobliwej dźwiękowej toni. Zaczerpnięcie oddechu, mrugnięcie powiekami, rozchylenie warg. Świadectwo własnej obecności. Dodatkowe odcienie barw, które ani nie wpisują się w tło, ani też nie stanowią podstawowych motywów. Są gdzieś pomiędzy, na pograniczu światów (głównej linii melodycznej).
Właśnie ten sposób grania zapoczątkował wcześniej, wyżej przeze mnie wymieniany, zespół Talk Talk. Ślady takiego myślenia słychać również całkiem wyraźnie w niektórych utworach Cassandry Wilson, chociażby na takich płytach jak „New moon daughter” czy „Closer to you”. Całość palety dźwiękowej utworu „the gap”, dopełnia charakterystyczny głos Benoita Burello. Rozpoznawalny i rzeczywiście odrobinę podobny do tonu Roberta Wyatta. Głos Burello utrzymany raczej w górnych rejestrach, delikatny – jak i cała muzyka Bed – stanowi doskonałe uzupełnienie brzmienia zespołu.
Utwór ukrywający się pod indeksem 5 - „Polder one”(ukazał się również na promocyjnym singlu), mógłby zostać ich największym przebojem(gdyby tylko rozgłośnie radiowe chciały go odtwarzać tak często – i z taką konsekwencją – jak często serwują nam durne i banalne, szmirowate piosenki "popowych artystów” ; a przecież szmira jest niczym więcej jak tylko odmianą kiczu). „Polder one” rozpoczyna się od kilku dźwięków basu. Gitara Oliviera Mellano powtarza określoną sekwencję dźwięków, które stanowią  główny temat utworu. Całość napędza żywy rytm perkusji, który od razu przykuwa uwagę słuchacza. Repetycja, minimalizm, ciąg zapętlonych tonów oraz głos powielony dodatkowo przy pomocy echa.
Dwa najpiękniejsze utwory na płycie „Spacebox”, to jednocześnie dwa ostatnie jej fragmenty. „The silent bees” oraz „the wood bunch”. W „The silent bees” głos Burello znajduje się tym razem znacznie bliżej mikrofonu. Słuchacz odnosi wrażenie, że rozchylające się wargi wokalisty niemal ocierają się o stojący przed nim mikrofon. To trochę tak jakby Benoit Burello sugerował nam, żebyśmy również podeszli nieco bliżej, zamknęli oczy(co zresztą pojawia się w tekście) i w ten sposób zyskali intymny kontakt (nie bez powodu ucho stanowi główny element okładki). Znów powielona przy pomocy pętli sekwencja dźwięków gitary pełni rolę malowniczego tła. Dla uzyskania kontrastu i położenia dodatkowego akcentu pojawiają się również tutaj dźwięki instrumentów dętych. Moment kulminacyjny utworu podkreśla brzmienie saksofonu wzbogacone plamami tonów uzyskanych przy pomocy klawiszy.
BED to z pewnością zespół godny uwagi oraz największych pochwał. Warto zapoznać się z dwoma doskonałymi płytami - „ The Newton plum”, „Spacebox”. Trzeci w dorobku grupy album - „New lines” - nie był już, moim zdaniem, tak udany. Stanowił on z perspektywy czasu chyba niepotrzebny zwrot w stronę szeroko pojętego alt-popu. Kompozycje zawarte na tej płycie nie były już tak wyrafinowane. Brzmienie wyraźnie straciło na głębi i jakości.
Rok 2015 przyniósł dobre wieści dla fanów zespołu BED. Oto Benoit Burello postanowił reaktywować zespół. Miejmy nadzieję, że prace nad nową płyta już dobiegają końca.