sobota, 5 sierpnia 2023

HOLY WAVE - "FIVE OF CUPS" (Suicide Squeeze Records) "Wróżenie z fuzzów"

 

    Czego to człowiek nie zrobi, żeby rozszyfrować tytuł płyty. Można na przykład sięgnąć do ksiąg wiedzy tajemnej, spróbować odsłonić arkana przestrzeni ezoterycznej lub uchylić magiczną kotarę, czyli zajrzeć do niebezpiecznych stref, po których zwykli śmiertelnicy poruszają się bardzo rzadko. Wyposażeni w taką wiedzę - niezależnie od tego, czy w nią głęboko wierzymy, czy pozostajemy wobec niej sceptyczni - jesteśmy w stanie bez cienia wątpliwości w głosie powiedzieć, że zwrot "Five Of Cups" oznacza w tarocie kartę "Piątkę Pucharów", nazywaną również "Piątką Kielichów". Karta ta symbolizuje raczej ponure rzeczy - przygnębienie, rozczarowanie, "stratę po tym, co miało przynieść radość i przyjemność"; mówiąc krótko: "bolesne niekiedy zderzenie marzeń z prozą życia". Taka właśnie karta pojawiła się na stole i przed oczami Ryana Fusona (lidera i gitarzysty grupy Holy Wave), kiedy zasięgał porady u lokalnej wróżki. Nic więc dziwnego, że po dwóch latach, które minęły od tamtego pamiętnego wydarzenia, postanowił wykorzystać dźwięcznie brzmiącą nazwę "Five Of Cups", jako tytuł najnowszej wydanej wczoraj płyty.



Wydaje się, że grupa Holy Wave znana jest o wiele bardziej po drugiej stronie Atlantyku, choć niewątpliwie posiada całkiem wyraźne europejskie korzenie. Czwórka przyjaciół z El Paso w młodości chętnie sięgała po płyty Slowdive, My Bloody Valentine czy Spaceman 3. "Można powiedzieć, że jesteśmy dziećmi My Bloody Valentine i Slowdive - oświadczył Ryan Fuson i dodał. - Oglądając ich pomyślałem: "O mój Boże, właśnie dlatego gramy. Slowdive mogliby grać jeden akord przez całą noc, kiedy tylko odpalili gitary, wiedziałem, że to oni". Jednak tego ożywczego powiewu, tej mocy przesterowanych gitar, na opublikowanej w dniu wczorajszym płycie "Five Of Cups" momentami nieco brakuje. Amerykanie próbowali ją zastąpić partiami syntezatorów, które z pewnością wzbogaciły brzmienie. Przy okazji przesunęli estetyczne akcenty bliżej rejonów dream-popu, psycho-folku czy barokowego popu. W muzyce Holy Wave można również wyczuć fascynację psychodelią końca lat sześćdziesiątych. Przewija się ona w atmosferze tych nagrań, obecna jest także w odrobine zakwaszonej melodyce. Ta ostatnia starszym fanom alternatywnego grania może tu i ówdzie przypomnieć dokonania grupy Lush - powstali pod koniec lat 80-tych i podpisali kontrakt z wytwórnią 4AD.

Widać wyraźnie, że amerykańska formacja od udanego i wydanego własnym sumptem debiutu "Knife Hits" (2011), przeszła sporą drogę. Obecnie, w znaczeniu większym stopniu niż kiedyś, panowie Ryan, Joey, Kyle i Julian zwracają uwagę na brzmienie, i potrafią nad nim całkiem nieźle panować, czego przykładem jest chyba najlepiej zaaranżowany na ostatnim wydawnictwie utwór "Path Of Least Resistance". Momentami zabrakło na płycie "Five Of Cups" większego zróżnicowania tempa, trzy pierwsze kompozycje utrzymane zostały w podobnym rytmie, dopiero "Hipervigilance" przyniósł wraz z sobą ożywienie i drobny ukłon w stronę piosenek Stereolab. Na poprzednim albumie "Interloper" (2020) znalazły się trzy energetyczne krautrockowe odsłony, których na opublikowanym wczoraj wydawnictwie próżno szukać. 

Bez wątpienia najlepszą piosenką jest znakomity "The Darkest Timeline", z gościnnym udziałem naszych dobrych znajomych z grupy Lorelle Meets The Obsolete. To właśnie delikatny głos Loreny Quintanilli, z recenzowanego na łamach tego bloga meksykańskiego duetu, możemy usłyszeć w tej bardzo dobrej kompozycji. W "Happier" pojawiła się kolejna zaproszona do współpracy wokalistka, Estrella Del Sol z grupy Mint Field. Warstwa tekstowa tego utworu zawiera luźno powiązane ze sobą cytaty z powieści Kurta Vonneguta, jak chociażby: "So It Goes" ("Tak to idzie"), powtarzany jako motyw przewodni w książce "Rzeźnia numer pięć".

(nota 7.5/10) 

 


Pozostaniemy w katalogu oficyny Suicide Squeeze Records i zajrzymy na niedawno opublikowaną płytę "Rajan" amerykańskiej formacji Night Beats.



Grupa Golden Hours to połączone siły członków Gang Of Four, Tricky, The Brian Jonestown Massacre, The Fuzzotones. W ten sposób rozpoczyna się ostatnia, wydana wiosną i przegapiona płyta "Golden Hours".



Recenzowany niegdyś na łamach tego bloga brytyjski zespół Art School Girlfriend, takim zgrabnym singlem zapowiadał premierę albumu "Soft Landing", która miała miejsce wczoraj.



Duet Teal Pop pochodzi z miasta Los Angeles i zapowiada premię płyty "Teal Pop", która ukaże się 6 października.



Nasz dobry znajomy z wielu wpisów na tym blogu - Devendra Banhart - i singiel z nadchodzącego albumu "Flying Wig", premiera 22 września.



Smile (pisane bez "the") - to również grupa z Niemiec, która 16 października opublikuje najnowszy album zatytułowany "Price Of Progress".



Wakacje na Majorce... bo w takich okolicznościach przyrody kręcony był teledysk do tej piosenki. Jej autorem jej fiński, cóż, że z Finlandii, duet Babel, który pracuje właśnie nad długogrającym albumem.



Wspomniany już dziś duet Lorelle Meets The Obsolete, z wydanej niedawno, niestety dużo słabszej niż udany debiut, płyty "Datura". Oto mój ulubiony fragment.



W lipcu ukazał się album "Everything Is Broken And I Don't Feel A Thing" amerykańskiej grupy  The Burning Paris. Znalazłem na nim taki oto przykład muzyczny.



 W kąciku improwizowanym zapowiedź albumu "Thank You Tree" - premiera 25 sierpnia - izraelskiej pianistki Mayi Dunietz, z gościnnym udziałem Avishaia Cohena czy Sefi Zislinga (trąbka), którego płytę recenzowałem na łamach bloga jakiś czas temu.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz