Wiosną tego roku minęło pięćdziesiąt lat, od momentu, kiedy John Young wylądował na Księżycu. Dokonał tego jako dziewiąty człowiek. Co ciekawe przez ten czas na księżycowym podłożu nie odcisnęła swojej zgrabnej stopy żadna kobieta. Aż trudno w to uwierzyć. Może dlatego szefowie amerykańskiej agencji kosmicznej NASA postanowili zmienić ten przykry stan. Wyszli więc z inicjatywą i stworzyli specjalny projekt o nazwie "Artemis", wart ponad 28 mld dolarów, którego zwieńczeniem będzie wylądowanie na Księżycu pierwszej kobiety. Grono potencjalnych kandydatek liczy dwanaście osób, i wśród nich nie ma na pewno Katie Bejsiuk.
Bohaterka dzisiejszego wpisu to amerykańska piosenkarka i autorka tekstów Katie Bennett, która przy okazji opublikowania debiutanckiego wydawnictwa - "The Woman On The Moon", przypomniała sobie o ukraińskich korzeniach. Przyjęła więc nazwisko Bejsiuk, gdyż właśnie w ten sposób nazywał się jej ojciec, kiedy przed laty wyruszył w podróż do USA. Wcześnie Bennett udzielała się wokalnie w grupie Free Cake For Every Creature, z którą to nagrała trzy płyty. Jej solowe wydawnictwo w dużej mierze oparte jest na akustycznym brzmieniu. Wszędzie tam, gdzie Amerykanka śmiało wychodzi poza strefę komfortu grania w oparciu o tylko i wyłącznie gitarę akustyczną, jej album przyciąga uwagę - przynajmniej moją - oraz zyskuje na znaczeniu. Pikanterii dodaje fakt, że młoda artystka wyprodukowała ten krążek sama, choć tu i ówdzie skorzystała z pomocy zaprzyjaźnionych muzyków. W aranżacjach możemy usłyszeć harfę, syntezator, bas, gitary, skrzypce, wiolonczelę, i dodatkowe męskie czy kobiece głosy. W kilku fragmentach odnajdziemy charakterystycznie przeciągnięte gitarowe akcenty (pedal steel) - to Peter Gill zostawił w ten sposób swój wymowny ślad, przywołując dzięki temu nastrój indie-folkowych pieśni czy przestrzeń americany.
Płyta "The Woman On The Moon", zaczyna się od leniwego "Mother's Record", przypominającego dawne dokonania Hope Sandoval. Katie Bejsiuk jakoś specjalnie nie próbuje podkreślać walorów wokalnych. Jej sposób artykulacji niektórych dźwięków przypomina szept, jakby amerykańska artysta sugerowała nam, że jej głos jest tylko jednym z wielu instrumentów, a nie czymś, co należy szczególnie wyróżnić, i nisko temu się pokłonić. W "Feel Right" pojawia się delikatnie uderzana szczotkami perkusja, a także okruchy tonów fortepianu, które dodały temu fragmentowi ciekawych barw. Debiutancki materiał w dużej mierze opiera się właśnie na tego typu subtelnościach, które przy pobieżnym przesłuchiwaniu łatwo przegapić. "Onion Grass", pełniący funkcję singla promującego najnowsze wydawnictwo, ma nieco mocniejszy, grungowy charakter, głównie dzięki wykorzystaniu brzmienia gitary. Dla odmiany "Candy Cigarettes" wita nas tonami muskanych strun, tworzących sugestywny krajobraz. Trzeba przyznać, że na wiele z tych piosenek, których podstawowe wątki poruszają tematykę świata kobiet i relacji międzyludzkich - bo niestety nie na wszystkie - był tutaj odrębny pomysł, co wprawne ucho na pewno wychwyci, słuchając kolejnych kompozycji, które według notki prasowej powstawały warstwa po warstwie, w sypialniach i piwnicach porozrzucanych gdzieś w północnej części stanu Nowy Jork. "Queen Anastasia" zawiera całkiem zgrabny motyw syntezatorowy. Szkoda tylko, ze przy okazji tej odsłony płyty Katie Bejsiuk nie chciała nieco mocniej przesunąć pokrętła wzmacniacza, i ruszyć szybciej, popychana rockowym podmuchem. Wydaje się, że najpełniej w tym popowo-folkowym kontekście zabrzmiał "Tourmaline", dźwięcznie, miękko i dziewczęco. Potencjał jest... Co będzie dalej, czas pokaże.
(nota 7/10)
W dzisiejszej "kobiecej" odsłonie bloga, zgodnie z nazwą, zabrzmi nieco więcej przedstawicielek płci pięknej. Na początek przeniesiemy się do Francji, skąd pochodzi grupa Omerta, z wokalistką Florence Giroud. To właśnie ona została uwieczniona na okładce płyty, podobnie zresztą jak na ich poprzednim debiutanckim i bardzo udanym wydawnictwie z 2017 roku. Posłuchamy zmysłowego fragmentu ich najnowszego albumu, który ukazała się kilka dni temu - " Collection Particuliere". Często wracam do tej rozkosznie leniwej piosenki. Odsłuchajcie ją sobie na pętli, znów i znów... niepostrzeżenie wchodzi pod skórę !!!
Odrobinę cofniemy się w czasie. Dog Faced Hermans to szkocka i bardzo słabo znana grupa, założona w 1986 roku w Edynburgu. W jej składzie znajdziemy wokalistkę Marion Couts, która również grała na trąbce. Oto fragment płyty "Those Deep Buds" (1994).
Z Nashville pochodzi grupa Lumenette, z wokalistką Christine Byrd. Zgodnie z planem 12 sierpnia światło dzienne powinna ujrzeć ich debiutancka płyta "All Around My Head".
"Widzę piersi" - mógłbym szowinistycznie powiedzieć, po objerzeniu tego teledysku, choć widać na nim wiele różnych rzeczy. Tymczasem występująca w nim artystka - Claude - widzi przede wszystkim premierę swojego debiutanckiego albumu - "A Lot's Gonna Change", który pokaże światu 12 sierpnia.
W kąciku improwizowanym pojawi się pianistka i kompozytorka Carole Nelson, obok kontrabasisty Cromaca O'Briena i perkusisty Dominica Mullana. Fragment najnowszej płyty "Night Vision".
Czym ten świat byłby bez... mężczyzn, chociażby tych grających w zespole Szun Waves - Luke Abbot, Laurence Pike, Jack Wyllie z Portico Quartet na saksofonie. 19 sierpnia ukaże się ich najnowsze dzieło zatytułowane "Earth Patterns".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz