sobota, 15 stycznia 2022

BROKEN SOCIAL SCENE - "OLD DEAD YOUNG (B-SIDES & RARITIES)" (Arts & Crafts) "Nieudany romantyk"

 

     "Kiedy byłem młody, moi koledzy marzyli o tym, żeby zostać kosmonautami itd. A ja chciałem brać udział w orgiach i ciągle się kochać. Takie były moje aspiracje" - Kevin Drew.

Rozpocząłem dzisiejsze, pierwsze w nowym sezonie, spotkanie z Wami od szczerego wyznania autora teksów i większości kompozycji, wokalisty i lidera kanadyjskiej  formacji Broken Social Scene. Niemal odruchowo rodzi się pytanie, co z tych młodzieńczych aspiracji udało się zrealizować. Jeśli chodzi o dokonania czysto muzyczne, to z pewnością bardzo dużo. Pozwólcie, że strefę intymną pozostawimy w kojącym cieniu tajemnicy. Grupa Broken Social Scene to zdecydowanie zwierzę sceniczne, które zależnie od okoliczności i aktualnej kondycji poszczególnych artystów potrafi w mgnieniu oka przeobrazić się w prawdziwa bestię. Niektóre z ich najlepszych utworów, jak chociażby mój ulubiony "Superconnected", brzmią niczym dźwiękowy zapis orgii. Moja recepcja tej wspaniałej pieśni od pierwszego przesłuchania wiodła skojarzenia w stronę orgazmu. Na marginesie dodam... wielokrotnego orgazmu (Kevin Drew z pewnością ucieszyłby się z mojego skojarzenia). Co ciekawe, słyszałem wiele odsłon tego utworu, ale chyba najlepiej i najpełniej zabrzmiał on w wersji studyjnej, a więc płytowej. Jednak chciałbym przywitać się z Wami zupełnie inną kompozycją, która - tak się złożyło (przypadek?) - na płycie "Broken Social Scene" znajduje się tuż za fragmentem zatytułowanym "Superconnected".



Ile zaaranżowanych w ten sposób utworów słyszeliście do tej pory? Otóż to! Wspomnę tylko nieśmiało, że od premiery piosenki "Bandwitch" minęło kilkanaście lat. Myślę, że to jest właśnie klucz do zrozumienia, czym była dla muzyki indie-rockowej/indie-popowej formacja Broken Social Scene. Niezwykła  kompozycja "Bandwitch" od zawsze stanowiła dla mnie coś na kształt ikony stylu, pieczątki rozpoznawalnego brzmienia, znaku orientacyjnego na mapie dokonań sympatycznych Kanadyjczyków. Powracałem do niej wielokrotnie, zachwycony świeżością, powiewem swobody, aurą magicznego dotknięcia, i jakąś rzadko spotykaną naturalnością tej muzycznej wypowiedzi. Ta kompozycja, w moim odczuciu, jest po prostu uosobieniem doskonałości. Tam, gdzie większość zespołów postawiłaby na sztuczne i upiększające zabiegi sprawdzonego w boju producenta - jeżeli w ogóle na cokolwiek by postawiła - tam artyści skupieni wokół szyldu Broken Social Scene oddawali się w ręce nastroju chwili, dźwiękowej empatii, kwantowego porozumienia ponad podziałami. "Jestem wielkim fanem chwili" - oświadczył Kevin Drew. Nie może więc zbytnio dziwić fakt, że zapraszając zaprzyjaźnionych muzyków na kolejne sesje nagraniowe, prosił ich, żeby nie przychodzili do studia ze zbyt dużą ilością gotowych pomysłów. Te często zakładają kajdanki na funkcję spontanicznych odruchów, niepotrzebnie porządkują i ukierunkowują myślenie, zakłócają swobodny przebieg interakcji, tych jakże radosnych wielopoziomowych dialogów, które stanowiły bazę dla twórczości Kevina Drew i Brendana Canninga oraz ich kompanów. W tak pojętej estetyce wszystko było dozwolone i wszystko mogło się zdarzyć, poszczególne składowe kompozycji zdawały się być w ciągłym ruchu, zmieniały miejsce położenia i sposób funkcjonowania, negowały same siebie, żeby za moment zdefiniować się na nowo. "Przyświeca mi idea pierwszej myśli, najlepszej myśli. Wolność bierze się z nagłego impulsu w studiu" - to znów Kevin Drew. Wiele z ich utworów przypominało fragmenty demo. To właśnie te z pozoru "próbne", czy "niedoskonałe" nagrania wypełniały potem albumy Broken Social Scene, i stanowiły o sile ich muzyki. 



Mało kto w 1999 roku, po wysłuchaniu ambientowej w charakterze płyty "Feel Good Lost", za którą stał duet Brendan Canning i Kevin Drew - materiał nagrano w piwnicy na 8-ścieżkowym rejestratorze - mógł przypuszczać, jakie brzmienie w nieodległej przyszłości wypracuje grupa Broken Social Scene. Kevin Drew jest dzieckiem brytyjskich emigrantów (rodzice mieszkali w hrabstwie Essex). Z ciekawostek warto wspomnieć chociażby o tym, że jego ojciec jako młodzieniec przyjaźnił się z Tolkienem. Od najmłodszych lat Kevin uczył się gry na fortepianie, ale nie wspomina tych nużących godzin spędzonych nad klawiaturą jakoś szczególnie ciepło. Wspomina za to coś innego. Kiedy zostawał sam w domu - gdyż imię Kevin do czegoś zobowiązywało - wolał przesłuchać płyty The Jesus And Mary Chain albo równie chętnie wsuwał kasety video w paszczę odtwarzacza VHS, i z wypiekami na pucułowatej twarzy oglądał filmy porno. Bez większego trudu potrafił podać nazwiska aktorek i aktorów, których poczynania śledził z taką ciekawością. To właśnie z tego kina Kevin Drew zaanektował później do swojej twórczości swobodę i nieskrępowanie, skłonność do reagowanie na rozmaite impulsy, a także pewną dozę nonszalancji i niefrasobliwości. Po obejrzeniu wielu, nie tylko klasycznych dzieł tego typu produkcji, dorosły dziś Kevin mówi o sobie: "Nieudany romantyk".

Początkowy duet Canning/Drew szybko poszerzył się o zaprzyjaźnionych  artystów. Do składu bowiem dołączyli lub przewinęli się przez niego: Jason Collet, Leslie Feist, Jessica Moss, Amy Millan i Evan Cranley (z grupy Stars), Charles Spearin z formacji Do Make Say Think, Emily Haines, James Show.... Podczas koncertów grupa potrafiła rozrosnąć się do kilkunastu muzyków grających na scenie. W 2002 roku światło dzienne ujrzał wspaniały album "You Forgot It In People", o którym recenzent portalu Pitchfork napisał niegdyś, że: "To album pop, który wytrzymuje próbę czasu", nota bliska wymarzonej "10" -tki miała być sugestywnym potwierdzeniem tej opinii. Trzeba przyznać, że upływające lata pokazały, iż amerykański dziennikarz miał całkowitą rację. Płyty Broken Social Scene z tamtego okresu wciąż smakują wybornie i brzmią tak, jakby nagrano je wczoraj lub zaledwie przed godziną. Mnóstwo tam świetnych  pomysłów, nietypowych rozwiązań, pięknych melodii i zwyczajnej radości wynikającej ze wspólnego grania. Dlatego też jestem dziwnie spokojny o przyszłość tych wydawnictw.

To, co w pewnym sensie uratowało ten sielankowy kolektyw - jak zwykli mówić o sobie artyści, którzy przewinęli się przez szeroki skład kanadyjskiej formacji - od estetycznego marazmu czy postępującego rozkładu, to fakt, że nigdy nie traktowali szyldu Broken Social Scene jak przedsiębiorstwa, które miało generować zyski. Ów wspomniany powyżej szyld był przede wszystkim miejscem spotkań, czymś w rodzaju odskoczni, platformą wymiany myśli i pragnień, sposobem na komunikowanie się ze światem. Większość muzyków wyżywała się artystycznie w swoich macierzystych formacjach, a na koncerty czy rejestrację nowych nagrań, zjawiała się także po to, żeby spotkać starych dobrych znajomych.

Płyta "Old Dead Young (B-Sides & Rarities)", to - jak wskazuje tytuł - zestaw 14-stu nagrań, które wcześniej zamieszczono na singlach lub epkach, itd. Przyznam szczerze, że znałem wcześniej wszystkie te utwory. Ale jako oddany fan tej twórczości nie miałem innego wyjścia. Czy wyróżniłby jakoś szczególnie taki czy inny fragment? Pewnie postawiłby na "This House Is On Fire", "Curse Your Fait" lub "Death Cock". Z ciekawostek można wspomnieć o tym, że utwór "Not At My Best" znalazł się pierwotnie na ścieżce dźwiękowej do filmu "It's Kind Of A Funny Story". "National Atnthem Of Nowhere", to wersja piosenki zaprzyjaźnionego zespołu Apostle Of Hustle. Tytułowy i wieńczący dzieło "Old Dead Young" niegdyś można było znaleźć jedynie na winylowej odsłonie płyty "Hug Of Thunder". Chyba nie muszę dodawać, że dla fanów grupy Broken Social Scene jest to zestaw obowiązkowy. Dla pozostałych może stanowić niezły wstęp do rozpoczęcia przygody i poznania całej twórczości kanadyjskiego kolektywu. Szkoda tylko, że przy tej okazji nie dołączono do tego wydawnictwa drugiego krążka, który zawierałby nagrania koncertowe. Bo koncerty tego zespołu to temat na zupełnie inną opowieść.

(nota 7.5/10)

 


Z występów scenicznych grupy Broken Social Scene polecam te zarejestrowane w Portland i Cambridge, "Forgivness Rock Record Tour", "Live At Third Man Records", czy "Live At Terminal 5". Każdy fan muzyki powinien tam znaleźć coś godnego uwagi.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz