niedziela, 9 lutego 2020

THOMAS HOWARD MEMORIAL - "BONAVENTURA" (Upton Park Publishing) "Podwójna duża czarna"

   Dziś przeniesiemy się na kilka chwil, chwil kilka, do Francji, dokładnie mówiąc do niewielkiej miejscowości Loguivy-Plougras, która leży w Bretanii. To własnie tam mieści się wspaniałe studio nagraniowe Kerwax, prowadzone przez Christope'a Chavanona. Powiedzieć, że każdy miłośnik analogowego sprzętu powinien tam znaleźć coś dla siebie, to w zasadzie niczego nie powiedzieć. To prawdziwy raj dla fanów audio spod znaku "vintage". Szczególnie zapada w pamięć stół mikserski, wzmacniacze i przedwzmacniacze lampowe, które wraz z podpiętymi do nich mikrofonami dawno już obchodziły jubileusz złotych godów. Studio mieści się w budynku dawnej szkoły i posiada sporą powierzchnie użytkową (1350 metrów kwadratowych). W jego sercu znajduje się centrum dowodzenia, czyli lampowo-tranzystorowa 24-kanałowa konsola miksująca z lampą próżniową, poza tym można skorzystać z dobrodziejstw, który oferuje mikser tubowy Klangfilm Siemensa KLR060 (1960), przedwzmacniacz to między innymi Polygram Philips, a magnetofony szpulowe mają logo Revoxa. Całość robi spore wrażenie, nawet na tych, którzy sporo już w audofilskim temacie widzieli oraz rodzi poniekąd retoryczne pytanie - jak to możliwe, że sprzęty wyglądające na eksponaty muzealne wciąż są sprawne?

Przekonali się o tym dobitnie muzycy francuskiej grupy Thomas Howard Memorial. Zespół kilka lat temu założył jego lider, wokalista i gitarzysta Yann Ollivier, który wcześniej wyżywał się artystycznie w formacji Craftmen Club. Nazwę "Thomas Howard Memorial" zaczerpnął od prawdziwego imienia i nazwiska Jessego Jamesa. W ich dorobku znajdziemy trzy epki, jedną płytę długogrającą, wydaną w 2016 "In Lake", która pozostała bez większego odzewu w prasie branżowej.  Pozostali członkowie zespołu to: Vincent Roudaut (bas), Elouan Jeagat (gitara, śpiew), Camile Courtes (perkusja). To właśnie ten skład pojawił się w ubiegłym roku w gościnnych wnętrzach studia Kerwax, i co warte podkreślenia, pojawił się z niczym. Pierwsze pomysły, nieśmiałe szkice linii melodycznych ujrzały światło dzienne dopiero w otoczeniu zabytkowych wzmacniaczy lampowych, w wyniku wzajemnych interakcji oraz swobodnych improwizacji. Trzeba w tym miejscu dodać, że album "Bonaventura", szczególnie w niskich rejestrach, brzmi atrakcyjnie, głęboko i miękko, dzięki czemu zwraca na siebie uwagę sekcja rytmiczna. Od pierwszych chwil, tuż po psychodelicznym otwarciu "Tunnel", słychać fascynację art-rockowym, czy popowym graniem z przełomu lat 60/70-tych, jak w "The New Told Lies". Dominuje spokojne tempo narracji: "Irma's Death Toll", "Let It Glow", a psychodelicznych wtrąceń w dalszej części płyty pojawi się nieco więcej. Sugestywna wokaliza, charakterystyczna aura nagrania "The Call"( utwór poświęcony pamięci przyjaciela Vincenta Roudauta; ktoś dzwoni na automatyczną sekretarkę, żeby znów usłyszeć głos swojego bliskiego) sprawiła, że moje skojarzenia popłynęły w stronę twórczości Pink Floyd lub Porcupine Tree. Tych estetycznych tropów jest kilka, bo i Calexico czy Balthazar, ale także tony wyrafinowanego indie-folku pobrzmiewają na tym 60-minutowym albumie. Z kolei kompozycja "Clint" pokazuje zarówno fascynację westernami, jak i możliwości zespołu sprawnie poruszającego się w krainie gustownych soundtracków.  Niewiele jest - zważywszy na inspiracje i upodobania członków grupy - w tych trzynastu odsłonach "Bonaventura" solowych wypowiedzi gitarzystów; Yann Ollivier i Elouan Jegat grają dla zespołu, a nie przed nim czy na własny rachunek.  Album  pokaże pełnię brzmieniowych możliwości w podwójnej wersji winylowej.

(nota 7.5/10)













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz