czwartek, 4 października 2018

THUS OWLS - "THE MOUNTAIN THAT WE LIVE UPON" (For The Living And The Dead) "Mrok niejedno ma imię"

Spotkali się dekadę temu podczas jednego z europejskich koncertów. Erika Alexandersson udzielała się wokalnie w grupie Loney Dear, zaś Simon Angell grał na gitarze w zespole Patricka Watsona. Coś między nimi zaiskrzyło na tyle, że zostali parą i założyli własną formację Thus Owls. Ich debiut fonograficzny przypadł na 2009 rok, nosił tytuł "Cardiac Malformations" i został nagrany w Svenska Grammofonstudion w Geteborgu. Przez cztery kolejne lata nasi dzisiejsi bohaterowie mieszkali w Szwecji - cóż, że ze Szwecji - często podróżując po Europie (następną płytę nagrali we Francji), po czym zawarli związek małżeński - "...i że nie opuszczę cię..." - żeby ostatecznie osiąść w Kanadzie.

Czwarta w dyskografii płyta - nie licząc epki - zatytułowana "The Mountain That We Live Upon", która ukazała się kilka dni temu, została zarejestrowana w Montrealu. Tym razem podstawowy skład - Erika Angell, Simon Angell, Samuel Joly (perkusja), poszerzono o kilku gości. Wśród nich warto wymienić Jasona Sharpa, który zagrał na saksofonie, oraz Emila Strandberga, który zagrał na trąbce. Szczególnie ten drugi, w mojej ocenie, podniósł wartość tej płyty.

Cały materiał został nagrany na żywo, w studiu Hotel2Tango, w Montrealu. Hotel2Tango to znane miejsce na mapie alternatywnej sceny kanadyjskiej. Czasami bywa również nazywane Thee Mighty Hotel2Tango (H2T). Przede wszystkim jest to studio analogowe, którego głównymi inżynierami dźwięku są Efrim Menuck oraz Thierry Amar, znani z formacji Thee Silver Mt.Zion Memorial Orchestra, i Godspeed You! Black Emperor. W tym przytulnym zakątku dzielnicy Mile End nagrywali między innymi: Arcade Fire, Wolf Parade, Vic Chesnutt. Można powiedzieć, że jest to ulubione studio wytwórni Constellation Records.

Album "The Mountain That We Live Upon" rozpoczyna urokliwy "A Shade of Green", dźwięki klawiszy i trąbki, które łagodnie wprowadzają w nastrój całego wydawnictwa. Głos Eriki Angell w górnych rejestrach przypomniał mi wokalizę Kate Bush. Zresztą ta kompozycja mogłaby się znaleźć jako dodatek do płyty "Aerial" lub "50 Words For Snow". Podobna melodyka, podobne kreowanie muzycznej przestrzeni. Smutek, nostalgia, psychodelia i mrok przewijający się w nagraniach państwa Angell, który niejedno ma imię.
W utworze "Future/Past", jak i w "Solar Eclipse", sposób śpiewania - szczególnie zwrotki - bardzo mocno przypominał mi dokonania Beth Gibbons (Portishead). Zwraca też na siebie uwagę realizacja wokalu, który dzięki temu znalazł się bardzo blisko słuchacza, "tuż przy uchu". Przyznam szczerze, że cenię sobie właśnie taki sposób rejestracji głosu. Trop grupy Portishead (szczególnie ostatni okres ich działalności), i związanej z nimi stylistyki, jest kluczowy dla opisu dokonań szwedzko-kanadyjskiej formacji. Muzycy Thus Owls wciąż poszukują ciekawego brzmienia. Nie obawiają się zmiany tempa w obrębie poszczególnych kompozycji, kilku fraz. Ciężko przypisać ich twórczość do jednego gatunku - byłoby to dla nich krzywdzące - ponieważ swobodnie poruszają się na pograniczu wielu estetyk.

Matka Eriki Angell była nauczycielką śpiewu, prowadziła chór, nic więc dziwnego, że Erika jako nastolatka zasiliła skład kilku z nich. Stąd również pewne drobne naleciałości, pochodzące jak przypuszczam właśnie z tego okresu, w sposobie jej śpiewania. Chociażby skłonność do wykorzystywania nieco dłuższych dźwięków. Erika Angell lubi śpiewać niejako obok instrumentów. Na ostatnim albumie Thus Owls są całe partie, gdzie głos Eriki rozbrzmiewa  na malowniczym tle gitar, kiedy nie podają one tonów linii melodycznej. Zupełnie tak, jakby tymi wstępami wokalistka zapraszała muzyków do dalszego rozwinięcia zaproponowanych przez nią pomysłów; jakby jej głos zachęcał do współpracy pozostałe instrumenty.
Z pewnością strzałem w dziesiątkę okazało się użycie trąbki, która bardzo wzbogaciła brzmienie, dodając dodatkowych barw. Emil Strandberg stanął na wysokości zadania. Szkoda tylko, ze saksofon odzywał się tak rzadko, jedynie w dwóch utworach, i głównie w tle, niejako dociążając poszczególne kompozycje swoim dyskretnym barytonowym podmuchem. Co oczywiście nie zmienia mojej końcowej oceny, że jest to płyta godna uwagi i wielu odtworzeń.

(nota 7.5/10)








A na deser moja ulubiona kompozycja z albumu "The Mountain That We Live Upon".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz