Proponuję na kilka chwil przenieść się do Danii, skąd pochodzi bohater dzisiejszego wpisu. Skandynawia na mapie jazzowego świata jest od lat ważnym punktem. Stanowi swoistą wylęgarnię, zagłębie czy oazę dla wszelkiej maści formacji jazzowych. Oczywiście nie wszystkim zespołom z północy Europy, które poruszają się w obrębie szerokiego gatunku, jakim jest jazz, udaje się odnieść "sukces". Mówiąc innymi słowami, nie każda grupa zostaje zauważona przez krytyków, recenzentów czy odbiorców. Jednak, co znamienne, większość muzyków skupionych, czy też przewijających się przez różne składy, prędzej czy później wypływa na szerokie wody, znajdując swoje miejsce u boku cenionych i sprawdzonych już w boju indywidualności. Przede wszystkim ma to związek z poziomem kształcenia. Młody człowiek, muzyk, początkujący artysta, kończąc skandynawskie konserwatorium, zwykle reprezentuje bardzo wysoki poziom zaawansowania technicznego. Nic więc dziwnego, że szwedzka, duńska, czy norweska wykształcona w ten sposób młodzież, szybko zasila lub sama tworzy udane międzynarodowe formacje albo staje się niejako ich filarem.
Soren Bebe to wciąż mało znany, urodzony w 1975 roku duński pianista i kompozytor. Na swoim koncie ma już pięć płyt długogrających. Jego muzyka najczęściej bywa porównywana do twórczości Torda Gustavsena czy Esbjorna Svenssona. Nie ulega wątpliwości, że Soren Bebe ma swój indywidualny styl, nad którym wciąż pracuje, i który systematycznie rozwija. Moim skromnym zdaniem, najwięcej łączy go z Bobo Stensonem. Podobna wrażliwość, podobny klimat, podobne skupienie się przede wszystkim na warstwie lirycznej kompozycji. Refleksja, zmyślenie, kameralny nastrój, niespieszność, łagodność, delikatność, intymność, powściągliwość (raczej mniej ozdobników, niż więcej) - oto charakterystyczne elementy, które bez trudu można odnaleźć na każdym albumie Soren Bebe Trio. Soren zapytany, kto jest jego ulubionym muzykiem, kto wywarł na niego największy wpływ, przywołał nazwiska Keitha Jarretta i Oscara Petersona, ale również bardzo mi bliskiego i nieco zapomnianego już Kenny Wheelera ("zwiewna, metafizyczna trąbka"). Z nieżyjącym trębaczem, Kenny Wheelerem, łączy duńskiego pianistę specyficzna delikatność, dążenie do budowania przestrzeni w muzyce oraz poszukiwanie harmonii. Soren Bebe nie stroni także od twórczych kolaboracji. Na rozpisce ma już granie z Larsem Danielsonem, Magnusem Lindrenem, Nilsem-Peterem Molvarem. Występował także u boku Marca Johnsona, z którym nagrał płytę zatytułowaną "Eva" (2013).
Bardziej od swobodnej improwizacji, Soren Bebe ceni sobie spójność kompozycji oraz intymny kontakt z odbiorcą. W kompozycjach zwykle stawią więc na niespieszne tempo narracji, a co za tym idzie, swobodne wybrzmiewanie poszczególnych dźwięków. Bez cienia przesady można powiedzieć, że Soren Bebe jest pianistą, który przede wszystkim poszukuje melodii. Tematy jego utworów zwykle są zwarte i czytelne. Większość jego kompozycji czasem trwania nie przekracza pięciu minut.
Najnowsza, wydana pod koniec ubiegłego roku płyta - "Home", nie przynosi większych zmian stylistycznych. Słuchacz otrzymuje jedenaście utrzymanych na podobnym poziomie kompozycji. Jak to u Sorena Bebe bywa, dominują ballady. Najciekawszym utworem jest, moim zdaniem, kompozycja "Trieste". Niespiesznie prowadzona narracja, urokliwe harmonie, łagodne muśnięcia klawiszy sprawiają, że chce się do tych onirycznych nut wracać i wracać. Z kolei utwór otwierający album - "The Path to Somewhere" - a dokładniej mówiąc, jego tytuł, może posłużyć, jako zgrabna metafora całej płyty. Oto Soren i wchodzący w skład trio pozostali muzycy - Kasper Tagel na basie, Anders Mogensen na perkusji - proponują słuchaczowi melancholijną podróż, czy raczej niespieszną przechadzkę albo beztroską włóczęgę (od dźwięku do dźwięku), której cel jest bliżej nieznany. Gdyż, jak to często z podróżami bywa, nie liczy się cel wędrówki, ale samo wędrowanie. Warte wyróżnienia są również takie kompozycje jak: "Time", "Look out now" (zapadające w pamięci linie melodyczne tych lirycznych tematów), "Floating", "Home", "A simple song". Najnowszy album Soren Bebe trio, to doskonały towarzysz na długie zimowe wieczory. ( nota 7,5/10)
Korzystając z okazji, że dzisiejszym tematem jest jazz, pragnę podzielić się z Wami utworem, od którego w ostatnim czasie nie potrafię się uwolnić. Tak się złożyło, że do tej pory nie znalazłem odpowiedniego miejsca, czy też dobrego pretekstu, żeby zamieścić w moich propozycjach ową, jakże urokliwą kompozycję. Pochodzi ona z ostatniej płyty Norah Jones - "Day Breaks", a dokładniej mówiąc, otwiera ten album i nosi tytuł: "Burn". Przyznam szczerze, że nie jestem wielkim fanem twórczości tej artystki. Jej albumy są lepsze lub gorsze, zwykle bardzo przyzwoite, ale żaden, przynajmniej jak do tej pory, nie zdołał mnie przekonać w całości. (Za to bardzo sobie Norah Jones jako artystkę. Moją szczególną sympatię zdobyła świetną rolą, u boku Jude Law, w filmie Wong Kar Wai'a: "Jagodowa miłość"). Podobna sytuacja miała miejsce przy okazji odsłuchiwania jej ostatniej płyty. Tradycyjnie znalazłem dla siebie trzy, może cztery godne uwagi piosenki. Głównie z tego powodu album "Day Breaks" nie pojawił się w ramach szerszego opisu na moim blogu.
Na ostatniej płycie Norah Jones jest jednak utwór, który trudno pominąć, i o którym bardzo ciężko zapomnieć. Mam tu na myśli wyżej już wspomnianą kompozycję "Burn". Kto wie, być może również dlatego, że takie "cudo" znajduje się na samym początku płyty, od razu podnoszą się oczekiwania słuchacza, dotyczące pozostałej części albumu. A z pozostałą częścią albumu bywa różnie.
W kompozycji "Burn" jest wszystko to, co lubię. Zachwyca mnie tutaj dosłownie każdy element: smakowity aranż, znakomite brzmienie, wspaniałe wykonanie i taka sama realizacja nagrania. Kiedy odsłuchiwałem ten utwór po raz pierwszy, moje skojarzenie od razu popłynęły w kierunku muzycznych dokonań Cassandry Wilson ("New moon daughter", "Closer to you"). W utworze "Burn" odnalazłem podobne, charakterystyczne brzmienie, podobną realizację - sugestywną bliskość planów muzycznych, bliskość instrumentów, ów jakże cenny intymny kontakt (patrz Soren Bebe Trio). Oprócz tego świetna linia basu oraz solo saksofonu (Wayne Shorter!!!) sprawiają, że kompozycji "Burn" słucha się z wielką przyjemnością. To bez wątpienia jeden z moich ukochanych utworów, które przyniósł wraz z sobą 2016 rok. Smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz