Muszę przyznać, że polubiłem dziewczęta z Warpaint od pierwszego usłyszenia, czyli od epki - "Exquisite corpse"(2009). Jak na młody (lub względnie młody, oczywiście nie wypominam wieku miłym paniom), kobiecy (to nie bez znaczenia) zespół funkcjonujący w kręgu muzyki alternatywnej, mało w ich pierwszych nagraniach było młodzieńczej brawury, dziewczęcej agresji, bliżej niesprecyzowanego buntu, który jeszcze niekiedy utrzymuje się w tym okresie życia, i który cechuje podobne żeńskie składy. Zdanie: "Powiedzmy światu jedno wielkie "NIE!!" ("Nie" to oczywiście w tym przypadku eufemizm, mający nieco złagodzić widok wystawionego przed siebie i dumnie sterczącego środkowego palca), panie z Warpaint na szczęście zamieniły na zwrot: "Dlaczego nie" lub "Być może". Sporo w ich nagraniach było "smutnych nut", nostalgicznych fraz, pastelowych nastrojów, które przetrwały aż do dziś. Oczywiście przez wszystkie te lata obecności na scenie muzycznej zespół dojrzewał. Panie zbierały cenne doświadczenie, również to życiowe, zaczęły większą uwagę poświęcać brzmieniu oraz aranżacji, ich kompozycje stały się nieco bardziej wyrafinowane. Trzeba tu nadmienić (a może czynię to zupełnie niepotrzebnie), iż żadna z pań nie jest wirtuozem gry na swoim instrumencie (i prawdopodobnie nigdy nie będzie). Panie swój dźwiękowy świat budują przy pomocy prostych środków. Jednak ta prostota sprawdza się, i ma swój niezaprzeczalny urok.
Dla zespołu funkcjonującego w obecnych czasach ważnym, czy też znaczącym, testem jest tak zwana "próba drugiej płyty". Z owej próby Warpaint wyszedł obronną ręką. Przy okazji wydania trzeciego albumu, lub mówiąc dokładniej, krótko po trasie promocyjnej z nim związanej, wiele zespołów po prostu się rozpada. Zbyt mocno wtedy dają o sobie znać takie czynniki jak: zmęczenie materiału ludzkiego, chorobliwy i zaraźliwy brak pomysłów, kłótnie pomiędzy poszczególnymi muzykami oraz naciski szefów wytwórni płytowych realizujących własną politykę. Emily, Theresa, Jenny Lee i Stella powróciły, ponieważ miały coś do zaproponowania.
Album "Heads up" zawiera 11 w miarę równych i ciekawych nagrań. Jeśli czegoś tutaj zabrakło, to być może odrobiny owej "szlachetnej surowości", która cechowała pierwsze muzyczne dokonania Warpaint. Zamiast tego większy nacisk położono na produkcyjne niuanse i aranżacyjne detale.
W warstwie tekstowej płyty panie znów, jak to kobiety (wychodzi ze mnie ten męski szowinista), trochę kochają, trochę przy tym tęsknią, trochę jeszcze są "tu", a trochę już "tam", i po raz kolejny czują się samotne (momencik, już do WAS biegnę). Wydaje się, że autorki tekstów znalazły "złoty środek" pomiędzy ponurym radykalizmem negacji, a naiwną otwartością afirmacji rzeczywistości oraz wszelkich jej przejawów.
Mam drobne zastrzeżenia do wyboru singla promującego najnowszą płytę - czyli do utworu "New Song", który zwyczajnie niezbyt przypadł mi do gustu. To chyba niepotrzebny i zbyt niski ukłon w stronę nieco mniej wymagającego odbiorcy. Co ważniejsze, "New song" kompletnie nie oddaje charakteru płyty (czepiam się, ale takie prawo autora tego bloga). Uważam, że w tym promocyjnym aspekcie nieco lepiej sprawdziłby się utwór otwierający krążek - "Witheout" - świetna linia basu, podwojony vocal i dobry puls. Najsłabszy moim zdaniem fragment na płycie to właśnie: "New Song" oraz "So good". Piosenka, która zrobiła na mnie największe wrażenie, nosi tytuł "Don't let go". Wszystko zgadza się tutaj, począwszy od gitary akustycznej, która rozpoczyna kompozycję, a skończywszy na barwnym chórze damskich głosów. Od kilku dni nucę co chwila: "Don't let go, J need you now ...". W "Above control" pobrzmiewają w tle i pieszczą uszy "cure'owskie" gitary (z okresu "Seventeen seconds"), a całość albumu dopełnia ballada "Today dear".
W drugiej części płyty - na drugiej stronie winylowego krążka - tempo kompozycji nieco zwalnia. Pojawia się więcej gitarowych subtelności, harmonii, staranności i dobrego muzycznego smaku. Zupełnie tak, jakby panie z Warpaint odnalazły właściwy dla siebie rytm. Już dziś wiem, że jeżeli będę w przyszłości wracał do albumu "Heads up", to z pewnością do drugiej jego części, do drugiej strony winylowego krążka. Cóż więcej dodać... Drogie PANIE, do nóżek nie padam, ale rączki całuję. (nota 7/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz