piątek, 1 lipca 2016

M.Craft - "Blood moon" Heavenly recordings ("Nostalgiczne krajobrazy pustyni Mojave")




Martin Craft to 40-letni muzyk, gitarzysta, kompozytor, producent pochodzący z Australii. W dorobku ma trzy albumy długogrające. Jego debiut fonograficzny - "Silver and fire" (rok 2006) - stanowiły piosenki skomponowane na gitarę akustyczną, i również takie było brzmienie tego albumu. Na kolejne wydawnictwo trzeba było czekać dwa lata. Płyta "Arrows at the sun" przyniosła wraz z sobą nieco bardziej rozbudowane kompozycje, szczególnie na poziomie aranżacji. Pojawiło się więcej instrumentów, między innymi saksofon, gitara elektryczna, wiolonczela. Kilka piosenek posiadało potencjał przebojów. Poza tym wyróżniało się kilka kompozycji, które stanowiły świadectwo o rosnącej dojrzałości artysty. Mam tu na myśli takie utwory jak "Little rider", czy bardzo urokliwa balladę - "The last leaf of summer".  
W czerwcu 2016 roku ukazała się najnowsza płyta Martina Crafta - "Blood moon". W jednym z wywiadów Martin wspomina, że od dawna chodził mu głowie pomysł nagrania płyty, dla której bazę stanowiłoby brzmienie fortepianu (gra na pianinie jest dla Crafta czymś w rodzaju medytacji). Australijski muzyk przeprowadził się do Los Angeles, gdzie tuż za rogiem swojego mieszkania znalazł studio nagraniowe, Echo Park "Grandma's warehouse" (wspominane już na tym blogu). Nie mógł nie skorzystać z pojawiającej się okazji, wynajmował więc studio na kolejne sesje, podczas trwania których rejestrował poszczególne utwory. Nie byłoby płyty "Blood moon", gdyby nie pomoc muzyków, których Martin zaprosił do współpracy. Na perkusji zagrał Sebastian Rochford(Polar Bear), Mary Lattimore(Kurt Vile, Sonic Youth) zagrała na harfie, a nad całością brzmienia czuwał i dobrych rad udzielił Paul Cartwright (Father John Misty). 
Inspiracje do kolejnych utworów Craft odnalazł na pustyni. I to ona z jej niekiedy zaskakującymi formami stanowi nie tylko symboliczne tło poszczególnych kompozycji. Rozczarowany wielkimi miastami, które są dla Martina w przeważającej liczbie przypadków niczym więcej jak tylko "korporacyjnymi obozami pracy", Craft zamieszkał w domku na skraju pustyni Mojave, w miasteczku Joshua Tree. "Cisza dookoła Joshua Tree jest niezwykła, głęboka, prawie niemożliwa". Pośród takiej ciszy każdy pojedynczy dźwięk zyskuje nowe znaczenie...albo je odzyskuje. Ową ciszę oraz jej kolejne subtelne odcienie słychać bardzo wyraźnie, bo przewija się przez wszystkie fragmenty albumu "Blood moon". Gatunkowo ostatnia płyta Martina Crafta rozpięta jest gdzieś pomiędzy chamber popem, a indie-folkiem. Całość albumu stanowi dziesięć stonowanych, spokojnych i bardzo urokliwych kompozycji. Nie ma tu  niezwykłych czy odkrywczych pomysłów w warstwie aranżacyjnej. Artyście przede wszystkim zależało na stworzeniu i utrzymaniu specyficznego nastroju(melancholia, nostalgia).Wykorzystał w tym celu brzmienie fortepianu, klawiszy, skrzypiec, harfy, wiolonczeli (orkiestracja), gitary oraz własnego głosu. Nie ulega wątpliwości, że to zdecydowanie najlepsza płyta w dorobku artysty. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz