sobota, 25 stycznia 2020

BOHREN & DER CLUB OF GORE - "PATCHOULI BLUE" (Pias) Recordings "Muzyka na koniec dnia"

   O gatunku dark jazz czy doom jazz wspominałem już kilkakrotnie na łamach bloga. Przy jednej z okazji polecałem płyte Dale Cooper Quartet And The Dictaphones - "Matamanoir", która należy do moich ulubionych krążków, jeśli chodzi o ten wąski segment rynku muzycznego. To, co przede wszystkim odróżnia ją od innych tego typu, w gruncie rzeczy podobnych do siebie, produkcji, to rozbudowane, jak na tę formę, partie wokalne. W wyżej wymienionym przypadku mamy bowiem głos męski oraz kobiecą wokalizę, które sprawiają, że słuchacz łatwiej i głębiej wnika w materię dźwiękową. Na albumie "Patchouli Blue" formacji Bohren & Der Club Of Gore próżno szukać jakiejkolwiek wokalizy czy chociażby ludzkich głosów - w tej materii niemieccy artyści są konsekwentni - jest za to saksofon, i to on, mówiąc kolokwialnie, robi całą robotę.

Nie zawsze tak było, chcę przez to powiedzieć, że saksofon w aranżacjach niemieckiej grupy pojawił się w 1997 roku, kiedy do składu dołączył Christoph Closer, który zastąpił gitarzystę Reinera Henseleita. Closer jako jedyny w tym kolektywie posiada wykształcenie muzyczne. Słuchając ich dokonań - dziesięć oficjalnych płyt na koncie - trudno uwierzyć, że pozostali dwaj członkowie formacji - Morten Gass (fortepian, organy, produkcja) oraz Robin Rodenberg (kontrabas) - stawiali pierwsze kroki na niwie muzycznej, w zespołach metalowych czy hardcorowych - Chronical Diarthea, Macabre Framhouse czy 7 Inch Boots (nie ma to jak wpadająca w ucho nazwa).
Jeśli chodzi o nazwę tria, to artyści ponoć zainspirowali się obrazem filmowym, na którym wiertło ("bohren" - wiercić) powoli wgryza się w stalową płytkę. I pewnie podobny efekt chcieli uzyskać w swojej twórczości - muzyka, która wgryza się w ucho słuchacza po to, żeby nasycić sobą przestrzeń. W kompozycjach Bohren & Der Club Of Gore liczy się sugestywny nastrój, mroczny klimat. Dźwięki sączą się jeden po drugim, kropla po kropli, nie ma tu ani nagłych zmian tonów, ani tym bardziej gwałtownych zwrotów akcji. Malownicze tło stworzone przez wszelkiej maści syntezatory, zwykle wypełnia narracja saksofonu, podawana z uwagą i niespiesznie. W 2014 roku szeregi grupy opuścił perkusista Thorsten Benning, który, trzeba to uczciwie przyznać, nie miał zbyt wielkiego pola do popisu. Zespół nie poszukał nikogo na jego miejsce i od tamtej pory takty odmierza automat perkusyjny.

Najnowsza płyta - "Patchouli Blue" - nie przynosi żadnych większych zmian w postrzeganiu zespołu. Można od niej zacząć przygodę muzyczną z niemiecką grupą, jak i, będąc rozczarowanym, na niej ją zakończyć. Ich kompozycje nadal brzmią jak ścieżki dźwiękowe do filmów noir - artyści deklarują słabość do horrorów z lat 60/70 - tych. Płytę rozpoczyna "Total Falsch" drganiami basu, który przywołuje skojarzenia z kompozycjami Angelo Badalamentiego, kiedy tworzył soundtrack do serialu "Twin Pekas" - długie powolne tony syntezatora uzupełnia opowieść Christopha Closera i jego saksofonu. W dalszej części albumu jest podobnie raz udaje się pogłębić stworzony nastrój - "Verwirrung Am Strand", innym razem artyści prześlizgują się po powierzchni. "Patchouli Blue" to muzyka na koniec dnia, rozbrzmiewająca gdzieś na peryferiach miasta, w zadymionej knajpie, pośród zmęczonych twarzy, samotnych oczu, gdzie "niedopałki gwiazd" gasną leniwie w brudnych popielniczkach.

(nota 7/10) 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz