piątek, 3 listopada 2017

LOST HORIZONS - "OJALA" (Bella Union) "Simon Raymonde i ulubiony fortepian Warrena Ellisa..."




   Kiedy na początku lata po raz pierwszy usłyszałem utwór "The Places We've Been", promujący płytę  grupy Lost Horizons - "Ojala", przypomniałem sobie zespół THE SUNDAYS. Zespół ten nagrał trzy płyty długogrające w latach dziewięćdziesiątych, a potem... potem wszelki słuch o nich zaginął. Dziś pewnie wielu całkiem nieźle zorientowanych w temacie muzyki alternatywnej miałoby spore problemy, żeby przywołać z pamięci jakiś znany utwór The Sundays. Tak się złożyło, że krytycy nie pokochali brytyjskiej grupy, zarzucając im wtórność oraz zbyt mocne inspirowanie się dokonaniami chociażby grupy Cocteau Twins. Niezbyt liczne grono fanów zaczęło z każdy kolejnym rokiem topnieć, z każdą następną płytą było ich coraz mniej. Wokalistka The Sundays - Harriet Wheeler - miała bardzo ładną, dziewczęcą i delikatną, barwę głosu. Nie bez przyczyny użyłem trybu czasu przeszłego, gdyż Wheeler skończyła w czerwcu 54 lata. I tak sobie pomyślałem - zastanawiając się, czy na fali powrotów jest również możliwy powrót formacji The Sundays - że prawdopodobnie niewiele z tej dziewczęcości i delikatności owego głosu pozostało.
Jednak w utworze "The Places We've Been"  grupy LOST HORIZONS nie zaśpiewała - a szkoda - Harriet Wheeler, tylko Karen Peris, na co dzień wokalistka The Innocence Mission. Na usprawiedliwienie moich letnich skojarzeń mam fakt, że obie panie mają (lub miały, gdyż nie wiadomo, jak w tej chwili brzmi głos Wheeler) podobną barwę głosu.
 
Lost Horizons to - niestety muszę użyć tego określenia - coś na kształt projektu muzycznego, powołanego do życia przez Simona Raymonde'a (Cocteau Twins) oraz Richie Thomasa (Dif Juz). Do udziału w tym przedsięwzięciu muzycy zaprosili wielu artystów, z szeroko pojętego kręgu alternatywnego rocka. Zaproszenie przyjęli między innymi: Marisa Nadler, Tim Smith (niegdyś Midlake), Cameron Neal (Horse Thief), Leila Moss, Beth Cannon, Gemma Dunleavy, Ed Riman,  Hazel Wild (Lanterns on the Lake) oraz Karen Peris (The Innocence Mission). Trudno, żeby zabrakło Karen Peris, skoro Simon Raymonde bardzo sobie ceni twórczość macierzystego zespołu tej wokalistki. Dość powiedzieć, że basista Cocteau Twins wśród pięciu najbardziej ulubionych płyt wymienia album "Birds of My Neighborhood" The Innocence Mision.


Na początku to miała być zabawa - radosne i niczym nieskrępowane, niezobowiązujące zabawy dźwiękiem Simona i Richiego. Dopiero później zaczęła się żmudna praca i dodawanie kolejnych  elementów.
Kiedy szef wytwórni Bella Union - Simon Raymonde - miał gotowe dziesięć kompozycji, pomyślał, że to powinno w zupełności wystarczyć. Jednak chwilę później przypomniał sobie o fortepianie, o którym kiedyś wspominał mu Warren Ellis (Dirty Three, Nick Cave and The Bad Seeds), a który znajdował się w studiu, niedaleko od domu Raymonde'a. I tym razem pokusa była silniejsza, dzięki czemu płyta "Ojala" wzbogaciła się o pięć kolejnych kompozycji. Debiutancki album Lost Horizons nagrywano w studiu przy Hackney Road, we wschodnim Londynie. Simon Raymonde wspomina, że praca w studiu nagraniowym była dla niego osobliwym doświadczeniem, gdyż od niemal dwudziestu lat niczego nie nagrywał w takiej ilości.

Szczerze mówiąc, nie widzę większego sensu, żeby porównywać płytę "Ojala" - jak czynią to niektórzy recenzenci - z dokonaniami formacji Cocteau Twins, czy jeszcze bardziej This Mortal Coil. To były zdecydowanie inne czasy, inni artyści, inne wyzwania oraz inne możliwości. Choć oczywiście w wielu z tych utworów, zawartych na debiutanckim krążku Lost Horizons, można odnaleźć echa melodyki charakterystycznej dla dokonań Cocteau Twins ("The Places We've Been", "Amber Sky", "Asphyxia", "I Saw the Days Go By", "Give Your Heart Away", "The Engine").  Trudno, żeby twórca piosenek porzucił własną skórę, upodobania oraz nawyki, i stał się zupełnie kimś innym.
Album "Ojala" zawiera piętnaście bardzo urokliwych kompozycji. Kiedy zobaczyłem tak bogatą listę utworów, zrodziły się we mnie obawy, że ciężko będzie utrzymać równy poziom aż przez tak długi czas (płyta trwa 70 minut). Nic bardziej mylnego. Nie dość, że piosenki są po prostu bardzo ładne, to jeszcze całkiem  zgrabnie zaaranżowane, w starym dobrym stylu, bez fajerwerków technicznych czy zbyt wielu ozdobników. Mimo, iż każdy z zaproszonych gości ma charakterystyczny głos, własną wrażliwość oraz perspektywę na otaczającą rzeczywistość, artyści współtworzący projekt Lost Horizons, patrzyli z różnych miejsc zgodnie w jedną stronę. Powstała spójna płyta - nie żaden koncept album - na której kompozycje, utrzymane w podobnej stylistce, tworzą sugestywną całość.

Przeważają kobiece głosy. Nie ma czemu się dziwić, skoro świat się feminizuje, kultura się feminizuje, niektórzy mężczyźni odkrywają w sobie kobiece pierwiastki, i niektóre kobiety również.
Oprócz utworu "The Places We've Been" wyróżniłbym jeszcze "I Saw the Days Go By", wspomniany już przeze mnie "Asphyxia", "Bones", "Stampede". Jeśli chodzi o kompozycje z męskim głosem, to na pierwszy plan zdecydowanie wybija się "The Tide", cudownie zaśpiewana przez Philla McDonnella. Gdzie pan był panie McDonnell do tej pory? Dużo dobrych dźwięków, przywołujących skojarzenia z dokonaniami Bon Ivera, odnaleźć można w "Frenzy Fear". Simon Raymond pokazał, że pomimo upływu lat nie zapomniał, jak tworzy się gustowne i smakowite kompozycje.

Co ciekawe, to drugie, czy kolejne, w tak krótkim czasie, wydawnictwo, na którym zaproszeni artyści wspierają wokalnie innego twórcę. Nie tak dawna na łamach tego bloga recenzowałem album Valparaiso - "Broken Homeland", utrzymany w indie-folkowej stylistyce.  Natomiast płyta "Ojala" zawiera ponad godzinną dawkę indie-popowych, dream-popowych utworów. Co warte podkreślenia nie znajduję w projekcie Simona Raymonde'a i Richiego Thomasa pretensji do bycia czymś wyjątkowym lub niezmiernie oryginalnym. Z poszczególnych kompozycji - począwszy od "Bones", która otwiera album, aż po zamykającą całość "Stampede", z moją ulubioną Hazel Wild, która toczy urokliwy dialog z trąbką - bije szlachetna prostota. Ot, po prostu ktoś stworzył kilkanaście udanych piosenek, i miał na tyle odwagi oraz determinacji (nie wspominając o darze przekonywania), żeby zaprosić do wspólnego muzykowania ważnych dla siebie artystów.
Jestem przekonany o tym, że każdy  - nie tylko miłośnicy dawnego brzmienia spod znaku "4AD" -powinien na tym krążku znaleźć coś godnego uwagi, coś tylko dla siebie. "Ojala" oznacza po hiszpańsku "miejmy nadzieję". Miejmy więc nadzieję, że debiutancki krążek Lost Horizons szybko trafi pod strzechy oraz zjedna sobie przychylność krytyków - znacznie bardziej niż recenzenta "Under the Radar", który, nie wiadomo czym powodowany (złośliwość, gorszy dzień, kac po ekscesach w  Halloween,  a może zupa była za słona?!), wystawił płycie "Ojala" 3 gwiazdki na 10 możliwych.  Szkoda by było, żeby tak dobre płyty przepadały bez echa.
Ps. OJ... czuję, że ten krążek długo pozostanie w moim odtwarzaczu.

(nota 8/10)












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz