"She Devil" to horror z 1957 roku wyreżyserowany przez Kurta Neumanna (tego samego, który rok później nakręcił bardziej znany obraz "Mucha"). Fabuła, jak to w przypadku tego gatunku zwykle bywa, nie jest zbyt skomplikowana. Główny bohater - doktor Dan Scott - jest twórcą serum, które leczy dolegliwości zwierząt. Kierowany uczuciem lekarz próbuje pomóc kobiecie chorej na gruźlicę. Podaje jej owo "magiczne serum", ale nie jest w stanie przewidzieć skutków ubocznych. Kyra Zelas - w tej roli Mari Blanchard - szybko wraca do zdrowia, ale pod wpływem działania leku zmienia się jej osobowość.
She-Devils to również nazwa zespołu (i to niejednego). Ten, który jest bohaterem dzisiejszego wpisu, nagrał właśnie debiutancką płytę dla prestiżowej wytwórni Secretly Canadian. She-Devils to kanadyjski duet, który tworzą: wokalistka Audrey Ann Boucher i odpowiadający za wszelkie dźwięki Kyle Jukka. Spotkali się cztery lata temu w Montrealu, szybko polubili i postanowili spróbować swoich sił na scenie. Ta sympatyczna para czerpie inspiracje dla swojej twórczości z kina oraz ze sztuki. Pośród ważnych dla nich artystów wymieniają takie nazwiska jak: Andy Warhol, John Waters, Quentin Tarantino, ale również Walt Disney.
Przekładając na język sztuk plastycznych, można powiedzieć, że jest coś w twórczości sympatycznych Kanadyjczyków z filmów rysunkowych albo z komiksu. Wyraźna, gruba kreska, charakterystyczne, może nawet odrobinę przerysowane postacie, i co warte szczególnego podkreślenia, cała paleta barw. Przy pierwszym przesłuchaniu ich debiutanckiego albumu, od razu rzuca się w uszy głos Audrey Ann Boucher. Do zalet można z pewnością zaliczyć jego charakterystyczną, momentami hipnotyczną, barwę. Jednak ten specyficzny sposób śpiewania może niektórym, co bardziej wrażliwym, nieco przeszkadzać, albo męczyć. Audrey Ann lubi, z sobie tylko znanych powodów, przeciągać końcówki fraz, co nie zawsze przynosi pożądany efekt. Widać, taki już ma styl, i w tym czuje się najlepiej.
Stylistycznie można twórczość kanadyjskiego duetu wrzucić gdzieś pomiędzy takie uznane już marki jak: Pram, Broadcast, Solex, Stereolab. Najnowszy krążek She-Devils długimi fragmentami zawiera całkiem przyzwoity avant/retro-pop. Aranżacje poszczególnych utworów również zdają się być całkiem bogate, jak na skromny duet. Kyle Jukka z dużym wyczuciem dobrego smaku potrafi oddać muzyczny klimat przełomu lat 50/60-tych, jak chociażby w balladach - "How Do You Feel", "Buffalo", żeby po chwili zabrać słuchacza w psychodeliczną podróż - "Never Let Me Go", "Make You Pay", "Hey Boy".
Czy debiutancki album She-Devils stanowi dobre panaceum na moje avant-popowe tęsknoty? I tak, i nie... Kilka utworów broni się całkiem nieźle - zważywszy również na fakt, że popełnili je młodzi debiutanci - i dość szybko zapada w pamięć. Nad innymi kanadyjski duet mógł jeszcze nieco bardziej popracować, żeby nie trąciły banalnymi rozwiązaniami. Jednak warto odnotować ten debiut, gdyż w ostatnich tygodniach jakoś nie potrafię odnaleźć dla siebie czegoś intrygującego w krainie avant-popu. Obok albumu VIOLENTS AND MONICA MARTIN - "Awake And Pretty Much Sober", to ciekawa propozycja tej wyjątkowo zimnej wiosny. O ile She-Devils spoglądają wstecz i w swojej twórczości odwołują się do bliższej bądź dalszej przeszłości, o tyle Violents And Monica Martin na swoim debiutanckim krążku korzystają z dobrodziejstw współczesnego brzmienia. Zamiast psychodelicznego rozedrgania i egzystencjalnych niepokojów, które targają kanadyjskim duetem, Jeremy Larson (producent, kompozytor) i Monica Martin (śpiew), proponują chwilę nostalgii i wyciszenia, intymną atmosferę sypialni, rozmowy o miłości oraz miękką pościel kojących dźwięków.
Sami zdecydujcie, czego Wam bardziej potrzeba.
SHE-DEVILS - "She-devils" (nota 7/10)
VIOLENTS AND MONICA MARTIN - "Awake And Pretty Much Sober" (nota 7.5/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz