"W domach spokojnej starości czasem możemy znaleźć stacje sensoryczne, prawda? Myślę, że wąchanie różnych rzeczy to doskonałe ćwiczenie poznawcze. I oczywiście melodie, które znamy, naprawdę zapadają nam w pamięć, potrafimy pamiętać piosenkę dłużej niż nasze imiona". "Czasami bardzo wyraźnie pamiętam zapach kurzu na mikrofonie" - oświadczyła Jenny Hval.
Te dwa wyżej przywołane zdania norweskiej artystki całkiem nieźle powinny wprowadzić nas zarówno w tematykę, jak i przybliżyć główne źródło inspiracji, wydanego wczoraj, bardzo udanego, albumu "Iris Silver Mist". Znaczenie jego tytułu zaprowadzi nas prosto do ulubionych perfum Jenny Hval, które produkuje francuska, jakżeby inaczej, firma Serge Lutens. Produkt obecny jest w sprzedaży mniej więcej od połowy lat dziewięćdziesiątych. Jego koszt oscyluje w pobliżu 320 dolarów za flakonik. Autorem tego niepowtarzalnego zestawienia jest Maurice Roucel. Zainteresowanych bliższym poznaniem tych perfum odsyłam do drogerii. Reszta może spokojnie zacząć słuchać świetnej płyty Jenny Hval.
Norweska wokalistka, performerka, także autorka powieści - gościła w 2023 na łamach bloga z projektem Lost Girls - "Selvutsletter" - od kilku lat lubi tworzyć albumy, które krążą wokół jednej tematyki. Dawniej takie wydawnictwa określano pojemnym terminem "koncept album". Przyznam szczerze, że miałem sporą słabość właśnie do takich płyt, z wyraźnie zaakcentowanym jednym wątkiem, kompozycjami płynnie przechodzącymi jedna w drugą, opowieściami, od których trudno było się oderwać.
Z tych wcześniejszych prób uchwycenia konkretnej problematyki, warto wspomnieć płytę "Innocence Is Kinky" (2013), gdzie Hval badała szeroko pojęte rejony erotyzmu. Trzy lata później, przy okazji albumu "Blood Bitch", próbowała przybliżyć różne formuły kobiecości. Dziennikarski świat po raz pierwszy szerzej odnotował jej obecność w 2011 roku, kiedy norweska wokalistka za pośrednictwem zacnej oficyny Rune Grammofon zaprezentowała krążek "Viscera".
Od samego początku, a te prowadzą nas do gotycko-metalowej załogi Shellyz Raven, Hval była artystką niepokorną. Niczym kot chadzała własnymi ścieżkami, cierpliwie budowała swój sceniczny wizerunek. Często przekraczała estetyczne granice, zderzała ze sobą elementy różnych, niekiedy skrajnych stylistyk. Nie obawiała się zadawać kontrowersyjnych pytań, i nie poszukiwała konkretnych jednoznacznych odpowiedzi. W jej kolejnych poczynaniach przewijała się dziecięca ciekawość świata, pewien rodzaj bliżej nieokreślonego niepokoju, któremu sukcesywnie próbowała dawać wyraz. Nigdy nie ukrywała swojej fascynacji postacią i dokonaniami Kate Bush, jej ślady również możemy odnaleźć na wydanej wczoraj płycie "Iris Silver Mist".
Tym razem, w odróżnieniu od autorki znakomitej płyty "50 Words For Snow", w pierwotnych zamierzeniach norweskiej wokalistki nie pojawiła się wizja koncept albumu, tylko czegoś w rodzaju Mixtape. Przywołując dokładnie słowa Hval, pomyślała o: "Eseju muzycznym na jedną noc", skupionym wokół tematyki zapachów. W tej perspektywie sztuka jawiła się jako sposób na otwarcie i zamknięcie poszczególnych zmysłów.
W domowym archiwum posiadała całkiem sporo materiału zarejestrowanego podczas próbnych sesji, bez użycia sekcji rytmicznej. Trzeba wiedzieć, że był to okres, kiedy Hval zaczęła odczuwać znużenie muzyką, zarówno własną, jak i nawet tych najbardziej ulubionych artystów. Po jednym z koncertów kolega zabrał ją do perfumerii, gdzie odkryła świat zapachów, i nabyła kilka niszowych aromatycznych zestawów. "To zapachy przywróciły mnie do muzyki i dały nowe życie. Nos ożywił uszy" - stwierdziła. A jak pachnie ten ulubiony, od którego nazwy wziął się tytuł opublikowanego wczoraj wydawnictwa?
"Zapach jest bardzo, bardzo irysowy. Zwykle powstaje z korzenia rośliny, a nie z kwiatu. Pachnie ziemią, ale także mlecznym powietrzem, mgłą, marchewkami gotowanymi na parze...".
"Zapachy także zostały z nim na zawsze. Bo gdy tylko siadał w fotelu, z odchyloną w tył głową, zmykał oczy, by chłonąć aromat balsamów, lakieru, fiołków i jaśminu, wody różanej, pudrów i szamponu, które jako bardziej piżmowe i uderzające do głowy podkreślały jedynie potężnie alzackie wonie fryzjerki, gdy ta unosiła rękę, by bawić się grzebieniem i nożyczkami...". "Serce nie ustaje" - Gregorie Bouillier.
Recenzenci zgodnie podkreślają talent wokalny, spójny charakter najnowszego materiału, przybliżają piosenkę za piosenką, próbują analizować teksty, poszukują zgrabnych metafor, itd. A ja chciałbym przede wszystkim skupić się na świetnym długimi fragmentami brzmieniu płyty Jenny Hval. W szczególności pragnę podkreślić wspaniale zrealizowaną perkusję. Myślę, że jest to również zasługa Kyrre Laastada, współproducenta - znają się z projektu Lost Girls - inżyniera dźwięku, także perkusisty, który pojawił się w singlowym utworze "To Be A Rose"; w kolejnych zagrał Christian Naess, rockowo- jazzowy perkusista z dwudziestoletnim stażem.
Laastad znany jest ze współpracy z muzykami jazzowymi, jak chociażby z Matsem Gustafssonem. Tak już nieraz bywa, że perkusiści jazzowi grają nieco inaczej, słyszą więcej, pełniej i szerzej, niż pozostała reszta "pałkarzy", skupiona na precyzyjnym odmierzaniu rytmu. Dla nich bębny, kotły, werble, talerze to mikro świat, w którym z łatwością potrafią się odnaleźć. Dawno na "popowej" płycie nie słyszałem tak dobrze zrealizowanych bębnów. Potwierdzi tylko fakt, że od wczoraj album "Iris Silver Mist" kojarzy mi się przede wszystkim z wybornym brzmieniem zestawu perkusyjnego.
Drugie dominujące skojarzenie, to gatunek artystyczny pop, który reprezentuje wydawnictwo "Iris Silver Mist" - nie mylić z płytą "Artpop" - Lady Gagi. To również dzięki tak dobrym płytom jak piątkowa propozycja Jenny Hval, w ostatnim okresie ten kierunek prężnie się rozwija. Kto by pomyślał jeszcze kilka lat temu, że pop znajdzie w muzyce folkowej, eksperymentalnej, w przestrzeni jazzowej, ciekawe źródło inspiracji. Dlatego mogą pojawiać się następne magiczne cegiełki, w tym cierpliwie budowanym brzmieniowym zamku, obok dokonań Julianny Barwick, Snow Poet, Julii Holter - wszyscy artyści zostali odnotowani na tym blogu w poszczególnych recenzjach.
Oczywiście można wskazać podobieństwa, podkreślić różnice, rozszerzając przy tym pojęcie art-pop. Propozycje Holter, szczególnie "Something In The Room She Moove", wydają się bardziej mroczne, pewnie również nieco bardziej złożone, szlachetnie precyzyjne, a przez to wyrafinowane, Juliana Barwick bywa oniryczna, a wokalistka Snow Poet - Lauren Kinsella - na swój indywidualny sposób flirtuje z jazzem, uwielbia swobodne zabawy głosem. Wszystkie te artystki z powodzeniem tworzą odłam muzyki popularnej, rozbudowują odrębny podgatunek, przeznaczony tylko i wyłącznie dla smakoszy. Regularnie publikują wydawnictwa zaadresowane dla tej nielicznej garstki fanów, którzy potrafią docenić wysublimowane brzmienie, wkład pracy, inteligencję oraz wrażliwość, formułę estetycznej konsekwencji. To wszystko bez wątpienia znajdziecie na tych płytach.
Otwarte pozostaje pytanie, czy sklepy odnotują bardziej wzrost sprzedaży ostatniego albumu Jenny Hval, czy jednak perfum "Iris Silver Mist".
(nota 8/10)