Twórczość Fionna Regana gościła już przed laty na łamach tego bloga. Sprawdziłem dokładnie, że to był kwiecień 2017 roku, kiedy zaprezentowałem udany album "The Meeting Of The Waters". Przy okazji recenzowania tamtego wydawnictwa wyraziłem nadzieję, że być może zostanie ono tym przełomowym w przekroju całego dorobku. Wcześniej artyście urodzonemu w 1981 roku w irlandzkim mieście Bray różnie się wiodło. Chociaż początki miał całkiem udane. Po świetnym debiucie Regan nominowany został do Mercury Music Prize, w prasie pojawiły się porównania do Nicka Drake'a czy Boba Dylana. Jednak kolejne płyty nie potwierdziły potencjału artysty. Może jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy były częste zmiany wytwórni płytowej. Przy tej okazji pojawiali się nowi producenci , których wizja brzmienia nie zawsze potrafiła pokazać muzykę oraz głos Regana w odpowiednim świetle. W trakcie pracy nad wydanym dwa tygodnie temu albumem "O Avalanche", irlandzki wokalista nawiązał współpracę z doświadczonym producentem Ianem Grimble. Ten ostatni zaczynał przygodę z dźwiękami w latach osiemdziesiątych, pomagając takim artystą jak: Marc Almond, The Fall, Peter Murphy czy Saint Etienne. Mam nieodparte wrażenie, że ta wyżej wspomniana dwójka na albumie "O Avalanche" stworzyła długimi fragmentami małe dzieło sztuki.
Żeby dopełnić blogowych formalności, wspomnę, że przed momentem zaprezentowałem "KOMPOZYCJĘ TYGODNIA".
Ach, jak wspaniale brzmi. Przepięknie rozwija się ta melodia, która od pierwszych wspólnie zaśpiewanych słów wprawiła mnie w zachwyt. To jedna z najbardziej urokliwych piosenek tego roku. Utkana bardziej, niż nagrana podczas kolejnych żmudnych podejść w studiu. Jakże trzeba było być ostrożnym, tworząc subtelną, ale pełną magii, fakturę dźwiękową. W takim układzie jeden pochopny ruch, jeden zupełnie niepotrzebny gest, mógł zepsuć finalny efekt. Tytułowy utwór "O Avalanche" jest doskonałą wizytówką tego wydawnictwa i słusznie został wybrany na singla promującego album. To prawda. Dobre wieści są takie, że nie stanowi on przyjemnego pojedynczego wyjątku, zdecydowanie bardziej jest regułą, ponieważ cała płyta brzmi w ten sposób.
Jej autor Fionn Regan myślał o niej, jak o filmie rozwijającym się przy pomocy kolejnych sugestywnych ujęć. A skoro pojawiła się metafora filmowa, musi pojawić się także aktorka - Anna Friel (nominowana do Złotego Globu, niektórzy mogą ją pamiętać z obrazu "Jestem Bogiem"). To właśnie ona zaśpiewała w chórkach oraz w duecie piosenki "O Avalanche". Jako przyjaciółka zaprosiła artystę do odwiedzenia Majorki. Szczególnie chodziło jej o miejscowość Deia, położoną na północno-zachodnim wybrzeżu wyspy, gdzie żył, tworzył i zmarł Robert Graves, autor książki "Biała bogini", która stanowi jedną z inspiracji tego wydawnictwa.
"Myślę, że kiedy tam dotarłem, wszystkie piosenki zaczęły swobodnie płynąć, jak płynie złoto. Po prostu wylewały się i naprawdę czuliśmy, że odkrywamy wyspę lub coś podobnego z własnym kalendarzem i klimatem" - oświadczył Fionn Regan.
Ta urzekająca od pierwszych taktów "Island" swoboda, z jaką łączą się poszczególne tony, wyczuwalna lekkość przewijająca się przez kolejne odsłony albumu "O Avalanche", jak w przepięknym "Headphones", pełnym uroku "Deia/Liucalari", "Anja 1" nawiązującym nieco do najlepszym momentów twórczości Fleet Foxes, czy "Blood Is Thicker Than Wine", stanowi także o sile tego wydawnictwa. Jego podstawą jest brzmienie gitary akustycznej, lub raczej gitar, gdyż w aranżacjach pojawia się ich więcej. To właśnie one cierpliwie tkają lepkie nitki babiego lata.
Czasem krajobraz wyspy odmalowany subtelnymi kolorami podkreśli drobna orkiestracja lub wymowny akcent perkusji. W innym miejscu pojawi się marzycielski chórek rozpięty na pajęczynie letniego nieba. Najbardziej urzekły mnie linie melodyczne, zwiewne, kruche, niemal przezroczyste. A dokładnie mówiąc, ich niespodziewane "twisty" - kiedy po klasycznym podziale "zwrotka/refren", gdzieś w końcówkach utworu, melodia meandruje, rozwija się w nieoczekiwany sposób, budząc w słuchaczu zachwyt. Nic dziwnego, że jeden z recenzentów napisał o tym albumie: "To płyta, przy której możecie się unosić, w której można się zanurzyć". A przecież właśnie takie wydawnictwa cenimy najbardziej.
"Jestem bardziej jak zorza polarna niż pokaz fajerwerków" - oświadczył Fionn Regan. Dlatego wydawnictwo "O Avalanche" wymaga skupienia, uwagi, odpowiedniego nastawienia. Tak łatwo przegapić wszystkie te inteligentnie wplecione drobiazgi, migotliwe smaczki, w otoczeniu których głos wokalisty zabrzmiał pełniej niż kiedykolwiek. To przy jego pomocy autor kompozycji powołał do życia krajobraz wyspy - "Czuję, że album ma w sobie sporo energii butelkowanego lata" - nawiązując do niego zarówno w tekstach, jak i w tytułach przywołujących konkretne miejsca: "Teix Mountains", "Deia Song/ Lucalari" ( w tej ostatniej wiosce mieszkał niegdyś Pablo Picasso).
Chyba bez cienia przesady można powiedzieć, że w przypadku najnowszego albumu Regana mamy do czynienia z poetycką muzyką indie-folkową. Jednym z oddanych fanów twórczości Irlandczyka jest Justin Vernon ( Bon Iver), jakby nie patrzeć klasyczny dziś filar tego typu grania., który przed laty zamieścił cytat z piosenki Regana na swoim albumie. Płyta "For Emma, Forever Ago" (2007), błyskawicznie weszła do indie-fokowego kanonu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w przypadku najnowszej propozycji urodzonego w miejscowości Bray artysty, "Uczeń "( choć to odrobinę krzywdzące określenie w stosunku do Fionna Regana) przerósł dawnego "Mistrza"( Justin Vernon od dłuższego czasu nie potrafi wyplątać się z kłębowiska studyjnych kabli i elektronicznych zabawek). Gorąco polecam. Pozycja obowiązkowa!
(nota 8-8.5/10)
W strefie "Dodatki" pozostaniemy na brytyjskiej ziemi. Całkiem niedawno recenzowałem album Caoilfhionn Rose, kilka dni temu ukazał się singiel, zawierający dwa nowe utwory.
Przed Wami kolejna rozmarzona kompozycja, którą znalazłem na ostatniej płycie zatytułowanej "Another Side Of Lowland Hum", amerykańskiej grupy Lowland Hum, która reprezentuje miasto Charlottesvile.
Kilka dni temu Julia Holter przypomniała o sobie piosenką, która nie zmieściła się na jej ostatnim albumie - "Something In Room She Moves".
Wczoraj ukazała się najnowsza płyta "Think Of Mist" grupy, która reprezentuje miasto Toronto, mam tu na myśli formację Dorothea Pass.
Do Belgii zaglądamy dość rzadko, a właśnie stamtąd pochodzi zespół Milan W., który kilkanaście dni temu wydał album zatytułowany "Leave Another Day".
Bardzo wpadł mi w ucho utwór brytyjskiej grupy Good Sad Happy Bad, który znalazłem na niedawno wydanym albumie "All Kinds Of Days"; choć cała płyta jest całkiem niezła.
W mieście Los Angeles rezyduje wiele ciekawych grup, między innymi wciąż niezbyt znany zespół Sun Colony, który kilka dni temu udostępnił nowy singiel.
Przeniesiemy się do Francji gdzie mieszka i tworzy nasz dobry znajomy Oan Kim - recenzję jego ostatniej płyty znajdziecie na blogu - oraz jego wesoła drużyna The Dirty Jazz. W tym tygodniu pojawiła się nowa kompozycja. Wyborne!!
Co może wydarzyć się, gdy pianista spotka basistę? Można przekonać się o tym słuchając najnowszej propozycji kolejnych znajomych z tego bloga: Billa Laurance i Michaela League - "Keeping Company'.