Ileż to razy, szczególnie w ostatnich latach, prezentowałem podobną historię. Dwa oddalone od siebie miasta - w odległości około 1415 km - czyli Brisbane oraz Melbourne, dwa komputery, sieć internetowa. Po jednej stronie łączy wokalistka Helen Franzmann, która wcześniej próbowała rozwijać solową karierę, funkcjonując na scenie muzycznej pod nazwą McKisko, dzielnie rozgrzewała publiczność przed występami Bon Iver, Jose Gonzalesa. Po drugiej stronie, o wiele bardziej znany w tym personalnym zestawieniu - Mick Turner, gitarzysta grupy The Dirty Three, Tren Brother, współpracował także z Cat Power, Willem Oldhamem i Billem Callahanem. Zanim do tej wymiany myśli, pragnień oraz wyobrażeń doszło, pojawiła się potrzeba znalezienia wokalistki, którą Mick Turner zadeklarował wśród swoich znajomych. Jeden z nich - właściciel studia nagraniowego Nick Huggins, oświadczył, że zna kogoś takiego i polecił Helenę Franzmann. I tak oto, gdzieś w okolicach 2019 roku, gitarzysta i wokalistka nawiązali pierwszy kontakt.
Helen Franzmann dorastała na australijskiej farmie, pośród pięciorga rodzeństwa. Ze starych winylowych płyt docierały do niej skoczne tony folku oraz soulu. W wolnych chwilach tworzyła poezję, uczyła się grać na pianinie. Później zainteresował ją śpiew klasyczny. Chcąc kontynuować naukę takiej wokalizy wybrała się w daleką podróż do Londynu. Jednak będąc już na miejscu, pewnego dnia porzuciła ten pomysł, wszystko za sprawą kupna gitary i uczestnictwa w kilku rockowych koncertach. Ważnym punktem w jej metodologii pracy jest dziennik snów, w którym artystka od dłuższego czasu zapisuje fragmenty marzeń sennych, przynajmniej te z nich, które zdołała zapamiętać. Ma to później bezpośrednie przełożenie na teksty oraz nastrój poszczególnych kompozycji. Z tego powodu Australijka kładzie się bardzo wcześnie spać, nastawia budzik, żeby otworzyć oczy gdzieś w okolicach godziny drugiej w nocy. Po czym skrupulatnie zapisuje swoje senne wrażenia.
Po nawiązaniu owocnej, jak się później okazało, znajomości z Mickiem Turnerem, w 2021 roku pojawił się zestaw debiutanckich nagrań, który nosił tytuł , jakżeby inaczej - "Dream#12", a jakiś czas po nim światło dzienne ujrzał kolejny zbiór piosenek "Mess Esque". W międzyczasie duet spotkał się ze sobą twarzą w twarz, wystąpił wspólnie na kilku koncertach, między innymi pojawił się na deskach sceny Rising Festival w Melbourne.
Podczas prac nad trzecim albumem zatytułowanym "Jay Marie, Comfort Me" (tytuł nawiązuje do smutnego wydarzenia, śmierci siostry Franzmann, która niespodziewanie zmarła... w trakcie snu), przez studio nagraniowe przewinęło się kilku artystów, którzy wcześniej zasilali szeregi duetu Mass Esque podczas koncertów. Mam tu na myśli Keeley Young, Kishore Ryan, na wiolonczeli zagrała Stephanie Arnold, a na perkusji Bree Van Reyk oraz Jim White, kolejny członek grupy The Dirty Three, który niedawno również opublikował swój nowy materiał nagrany w duecie.
Prezentowałem fragmenty z poprzedniej płyty Mess Esque, przy okazji odrobinę utyskując, że spoglądający głównie na siebie recenzenci, przegapili to udane wydawnictwo. Zachwycony oryginalnym brzmieniem zaprezentowałem również rozkoszny singiel "Liminal Space", zwiastujący najnowsze dzieło duetu - "Jay Marie, Comfort Me". Przyznam szczerze, że nie przypuszczałem, że cała płyta może brzmieć w ten sposób. Coś jakby niefrasobliwą i swobodną rejestrację w manierze lo-fi, zderzyć ze studyjną sterylnością i czystością, albo uchwycić ich wspólne bardzo żywotne i wydajne pograniczne. Dzięki temu tak wiele na wydanym wczoraj albumie świeżego powietrza, sporo przestrzeni pomiędzy instrumentami.
Te ostatnie niekoniecznie chcą grać dokładnie w punkt, gitary celowo przeciągają frazę, od czasu do czasu skrobią lub trzeszczą, jakby sugerowały, że za chwilę porzucą ciasny rygor sztywnych taktów i podążą zupełnie w innym kierunku. Zwraca na siebie uwagę również świetna realizacja perkusji, która czuwa nad nieco chropowatym czy szorstkim dialogiem gitar i basu. Proste, fragmentami wręcz dziecięce, dźwięki organów kontrastują z gładkością odrobinę dziewczęcej wokalizy Helen Franzmann. Ten głos, zgodnie z duchem tej płyty, raz rozbrzmiewa nieco dalej, to znów podchodzi bliżej do słuchacza ( postanowiono wykorzystać część warstwy wokalnej zarejestrowanej w domowych warunkach). Wszystko to zdaje się funkcjonować w ramach specyficznej logiki snów, obecnej także w tekstach, i przejść pomiędzy kolejnymi ich poziomami. Parafrazując słowa Franka Underwooda, głównego bohatera z serialu "House Of Cards", mógłbym napisać: "Realizacja, realizacja, realizacja!".
Fragmentami może przypomnieć się nastrój wspólnej piosenki - "Let Me Get There" - Kurta Ville'a i Hope Sandoval & The Warm Invention, szczególnie w odsłonie "Light Showroom". Ta sama niespieszność frazy, podobnie leniwe i pełne magii wykonanie. Praca gitar musi budzić skojarzenia z dokonaniami grupy The Dirty Three, skoro na pokładzie studia nagraniowego znalazł się ich gitarzysta. Jednak to nieco wymuszona analogia. Gdybym nie znał dokładnie składu australijskiego duetu, tropy mogłyby być zupełnie inne.
Sukces albumu Mess Esque - "Jay Marie, Comfort Me" polega przede wszystkim na tym, że sympatycznej parze oraz zaproszonym do studia gościom, udało się wyczarować bardzo oryginalne brzmienie. Jeśli więc mam zestawiać te wyborne piosenki z czymkolwiek innym, to raczej z poprzednimi nagraniami tandemu Franzmann / Turner. Wsuwasz ten krążek do odtwarza, rozpoczyna się odtwarzanie, i od pierwszych chwil wiesz z całą pewnością, że nie jest to nasza, polska, krajowa produkcja.
Przyznam, że mam słabość właśnie do takiego brzmienia, do tego sposobu realizacji, może dlatego tak bardzo chwalę album Mess Esque, i stąd moja nie ukrywam spora ekscytacja tym materiałem. Pośród ośmiu spójnych, utrzymanych na podobnym poziomie, kompozycji, znalazł się również jeden "przebój" - swoista "MISS TYGODNIA" (a nawet miesiąca lub kwartału) - który szczególnie chciałbym wyróżnić. Mam tu na myśli rozkoszny "CROW'S ASH TREE". Dzisiejsze spotkanie celowo rozpocząłem przypominając piosenkę z poprzedniej płyty Mess Esque. W tym symbolicznym zderzeniu z utworem, który zabrzmi na koniec, chyba całkiem wyraźnie widać, że australijski duet wykonał spory krok na przód. Znakomity album!
(nota 8-8.5/10)
Dużym sentymentem darzę czeską, mało znaną, zapomnianą obecnie grupę The Naked Souls. A szczególnie trwałe miejsce w mojej pamięci, ma i mieć będzie, prześliczne nagranie "Sleep". Poznałem je wiele lat temu, oglądając i nagrywając na taśmę VHS cotygodniowe niedzielne wydanie alternatywnego programu MTV - "120 Minutes" ( jak wiem, dzięki prywatnej korespondencji od Was, nie jestem jedyny, który wychował się na tej audycji). Tak się złożyło, że wczoraj ukazała się oczyszczona reedycja ich debiutanckiej płyty zatytułowanej "Reverb From The Depths" (1990), który otwiera ten cudny utwór!!
W podobnym nastroju utrzymane są kompozycje londyńskiej załogi, która przyjęła nazwę Deary. Oto ich najnowszy singiel.
Kolejne spotkanie z naszym dobrym znajomym. Matt Maltese i jego jeszcze ciepły singiel, który zapowiada najnowszy album zatytułowany "HERS" - premiera 16 maja.
Wczoraj, w oficynie Secretly Canadian, ukazała się nowa epka zatytułowana "Living Legend", amerykańskiego artysty - Loren Kramara.
Przed Wami bardzo udana płyta, którą warto odsłuchać w całości. Grupa z Waszyngtonu - czyli LAKE - oraz cały wydany niedawno krążek "BUCOLIC GONE". W kategorii "avant-pop" to jedna z najciekawszych propozycji tego roku.
Wczoraj ukazała się zapowiadana przeze mnie całkiem udana płyta Destroyer - "Dan's Boogie". Mój ulubiony fragment z tego wydawnictwa zaprezentowałem przed tygodniem. Pora na kolejny.
Również w dniu wczorajszym ukazał się album paryskiej grupy Helen Island, pod nazwą ukrywa się producent Leopold Colin, krążek zatytułowano - "Silence Is Priceless". Oto mój ulubiony fragment.
MISS TYGODNIA - a właściwie wice-miss, gdyż tytuł "Królowej miesiąca" należy do kompozycji "Crow's Ash Tree", grupy Mess Esque - to wiosenna piosenka zespołu Carwyn Ellis & Rio 18, (przez studio nagraniowe podczas rejestracji albumu przewinęło się piętnastu artystów), która zwiastuje nadejście płyty "Fontana Rosa", premiera 23 maja.
"KĄCIK IMPROWIZOWANY" - zajrzymy do katalogu oficyny Gondwana Records, gdzie wczoraj pojawiła się nowa płyta grupy Vega Trails - "Sierra Trakcs".